https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"žFajka" skasuj ją, bo ciebie skasuje!

Kruszyna. 169 centymetrów wzrostu, 55 kilogramów wagi. Za niska na siatkarkę, ale mogła zostać tancerką. Wyszło inaczej. Dwa tygodnie temu zdobyła pierwszy w historii polskiego karate shotokan złoty medal mistrzostw świata w kumite indywidualnym.

Kruszyna. 169 centymetrów wzrostu, 55 kilogramów wagi. Za niska na siatkarkę, ale mogła zostać tancerką. Wyszło inaczej. Dwa tygodnie temu zdobyła pierwszy w historii polskiego karate shotokan złoty medal mistrzostw świata w kumite indywidualnym.

<!** Image 2 align=right alt="Image 65241" sub="4Anna Fajkowska (z lewej) pokonała Amerykankę Cheryl Murphy i zdobyła historyczne złoto dla polskiego karate w kumite. /Fot. Tadeusz Pawłowski">21 września, piątek wieczorem. Zgrupowanie kadry przed mistrzostwami świata. Do jednego z podbydgoskich hoteli zjeżdżają z całej Polski najlepsi karatecy stylu shotokan (shoto to po japońsku powiew sosny). Salę bilardową w hotelu przerobiono na prowizoryczne dojo. Dzięki ścianom ze szkła goście restauracyjni i ci sączący drinki w barze mogą obserwować to, co dzieje się w środku. A tam atmosfera daleka od japońskiej poezji. Barczysty facet w okularach, w czerwonym dresie z napisem „Polska”, ściska w ręku jakieś notatki. Na macie przed nim kilka zmęczonych kobiet w strojach karate-gi, zwanych popularnie kimonami. Mistrzynie Polski, Europy i świata, same „czarne pasy”. Oczy wpatrzone w trenera. Zakończyły ostatni trening przed startem i teraz muszą wysłuchać trenerskiej mówki. Najbardziej utytułowana, 24-letnia Anna Fajkowska z Bydgoszczy, wciąga powietrze z charakterystycznym grymasem. Dwa lata temu w Chicago wywalczyła tytuł drużynowej mistrzyni świata w kumite (walka z przeciwnikiem), tocząc 5 potyczek ze złamanym nosem.

Wygrana w głowie

<!** Image 5 align=right alt="Image 65247" sub="Mistrzyni świata kilkanaście sekund po wywalczeniu tytułu w otoczeniu swoich podopiecznych. Z prawej główny trener kadry Tomasz Grąbczewski. /Fot. Tadeusz Pawłowski">- Zawody wygrywa się przed zawodami. Tu, w głowie się wygrywa - prowadzący reprezentację kobiet Janusz Harast puka się wielkim palcem po kanciastym czole wojownika. Żaden bandzior nie chciałby go spotkać sam na sam w ciemnym zaułku. W rywalkach swoich podopiecznych też budzi czasem postrach, gdy siedząc na tatami dopinguje swoją zawodniczkę wrzeszcząc: „Więcej agresji. Skasuj ją, bo ona cię skasuje.”

Tomasz Grąbczewski, główny trener kadry uspokaja, że to tylko agresja sportowa, niemająca nic wspólnego z brutalnością. Choć przyznaje, że odrobina ulicznego otrzaskania w sportach walki zawsze się przydaje. Zwłaszcza w kumite. - Zawodnik startujący w kumite musi mieć coś z łobuza. Nie może wychodzić do walki ze strachem, bo wylosował większego przeciwnika. Nie może rezygnować, bo dostał w twarz. Niektórzy moi podopieczni stoją w lokalach na bramkach, pracują w ochronie. To pomaga - tłumaczy Grąbczewski. Średniego wzrostu, włosy siwe, krótko przycięte z tyłu, krzywy nos.

<!** reklama>- To pamiątka po ostatnich zawodach - tłumaczy. - Wymyśliłem sobie, że wystartuję na stare lata, żeby uczcić swoje urodziny. I żałuję, że pojechałem do szpitala. Zawsze złamania nosa nastawiałem sobie sam. Teraz dałem się namówić lekarzom z Poznania i co? Nigdy więcej - masuje się po krzywej linii nosa.

Nie ma jej dla nikogo

Sobota. Hala bydgoskiej „Łuczniczki”. Nawet mistrzostwa w Stanach nie miały takiej areny. Rano walki eliminacyjne. Po południu finałowe. Prawie 400 zawodników, 21 reprezentacji. Poszczególne odsłony imprezy rozpoczynają się z opóźnieniem. Oficjele mają swoje 5 minut na scenie. Czekanie na swoją kolej jest dla zawodników najgorsze. Zwłaszcza dla ruchliwych i niespokojnych. Niektórzy nie wytrzymują zgiełku i szukają spokoju, kładąc się na krzesełkach w sektorach zamkniętych dla widowni.

<!** Image 6 align=right alt="Image 65251" sub="Z przyjaciółką z reprezentacji Darią Szulc. Mało brakowało, a spotkałyby się w finale. /Fot. Tadeusz Pawłowski">Na Fajkowskiej ogromna presja. Nie dość, że to pierwsze mistrzostwa świata shotokan organizowane w Polsce; nie dość, że trzeba będzie bronić tytułu mistrzowskiego sprzed 2 lat, to jeszcze impreza odbywa się w jej rodzinnym mieście. Na trybunach przyjaciele, koledzy i koleżanki z klubu, wychowankowie, no i rodzina, kibice najwierniejsi.

- Mówiłam mamie i babci, że potem porozmawiamy. Po mistrzostwach. Nie mogę się rozpraszać. Wiedzą, że mają do mnie nie dzwonić. Chłopak też. Na zgrupowaniu przed zawodami i w czasie turnieju nie ma mnie dla nikogo. Nie, nie, położyć się też nie mogę, tak jak tamci. Nie usiedzę w spokoju. Muszę się ruszać - mówi Fajkowska cały czas podskakując. Podarowaną jej przez babcię figurkę Matki Boskiej Licheńskiej, którą wozi na zawody, zostawiła w hotelu. Już wie, z kim będzie walczyć na początku. Na pierwszy ogień pójdzie Włoszka. Wysoka, wyglądająca na silną. Dalszy ciąg trudno przewidzieć. Następnymi przeciwniczkami będę te zawodniczki, które wygrają swoje walki, pod warunkiem oczywiście, że i Fajkowska wygra własne. Bo pokonany odpada. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, stoczy dzisiaj 6 pojedynków, razem z tym wymarzonym - o złoto. I niestety, po drodze może spotkać tę, przez którą straciła szansę na złoto w ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, Węgierkę Krisztinę Zsigmond. Wygrywała na punkty, ale sędziowie po jednym z jej ataków uznali, że wykonała kolejny tzw. „nadmierny kontakt” na twarz Węgierki. Walkę przerwano. Odeszła z poczuciem krzywdy i łzami w oczach.

<!** Image 3 align=right alt="Image 65241" sub="Gratulacje od kolegów i koleżanek z kadry zaczęły się jeszcze przed walką o złoto. /Fot. Tadeusz Pawłowski">- Wiem, wiem. Przyjechała. Zanim ją znalazłam na liście startowej, zdążyłam ją zobaczyć w mieście - opowiada Fajkowska jeszcze w przeddzień startów.

Tym razem ma być inaczej. Rusza na matę maksymalnie skoncentrowana. Siedzący na tatami za jej plecami trener Grąbczewski nie ma dużo roboty. Zamiast w przepisowych dwóch minutach starcie z Włoszką kończy się po kilkudziesięciu sekundach. Następna jest Rosjanka. Dwie akcje i ten sam wynik. Potem Amerykanka. Walka ma podobny przebieg. Żadnej niepewności. Żadnego dramatyzmu. W przerwach między walkami Ania kibicuje koleżance z kadry, Darii Szulc, która jako juniorka już wygrywa z utytułowanymi seniorkami. Jest możliwe, że spotkają się w finale.

Nie odpuszczaj!

Harast i Grąbczewski jeszcze się nie cieszą. Fajkowska idzie jak burza i widać, że jest w świetnej formie. Ostatnie wakacje spędziła na obozach szkoleniowych, myśląc tylko o tym turnieju. Ale na radość za wcześnie. Czwarta w kolejce jest Angielka. Muskularna, o twarzy chłopaka, o głowę wyższa od Fajkowskiej. - To ona ma problem, że na mnie trafiła. Większy przeciwnik, większa powierzchnia do trafienia - pociesza się Fajkowska. Jeśli wygra, znajdzie się w strefie medalowej (już po imprezie przyzna, że ta konfrontacja kosztowała ją najwięcej nerwów). Grąbczewski zajmuje miejsce trenera na macie.

- Ania! Zmień pozycję! Zmień pozycję! - krzyczy w odpowiednim momencie i walka znowu kończy się przed czasem.

Przed popołudniowymi finałami reprezentacja Polski jest już pewna przynajmniej dziesięciu medali. Szykuje się spory sukces polskiego karate. Kobiety walczą na końcu. Fajkowska jest bardziej zmęczona oczekiwaniem na swoją kolej niż walkami. Przed nią dwa starcia.

- Nie czuję zawiści. To jest sport. Wszystko okaże się na macie - mówi przed walką z Krisztiną Zsigmond. Nie widać po niej strachu. Wychodzi pewnie na matę i wygrywa w swoim stylu. Problem Węgierki ma już za sobą. Złoto jest w jej zasięgu. Wystarczy pokonać rosłą, ciemnoskórą Amerykankę Cheryl Murphy, która świetnie kopie.

- Ania! Nie odpuszczaj jej! - słychać zza barierki donośny głos Janusza Harasta. - Więcej agresji! Bo cię przejadą! - ochryple wrzeszczy trener.

Dwie skuteczne techniki Fajkowskiej. Potem dwie odpowiedzi Amerykanki i robi się niewesoło. Cheryl Murphy walczy tak, jakby ktoś zaprogramował ją na wduszenie Polki w matę. Nie przebiera w środkach. Fajkowska ląduje na ziemi. Sędziowie wołają lekarza. Krwotok z nosa. Walka i znowu to samo. Amerykanka się dziwi, jej trener się cieszy. Sekundujący polskiej zawodniczce Piotr Gołębiewski (jej pierwszy instruktor) macha nerwowo rękami i pokazuje sędziom, że to przesada. Murphy otrzymuje dwa ostrzeżenia. Jeszcze jedno i zostanie zdyskwalifikowana. Powoli kończy się regulaminowy czas, krzyk Harasta słychać już w całej hali. - Aniaaaa! Atak!

Dla laika wygląda to dość chaotycznie. Kobiety nacierają na siebie wymachując rękami i wydając bojowe okrzyki. Czasem krzyczą równocześnie. Polska ekipa napiera na barierki otaczające tatami. Teraz nawołują już wszyscy. Fajkowska wyprowadza jeden ze swoich morderczych ciosów prostych i jest punkt!

- Ania sekunda! - przypomina z boku Gołębiewski.

Koniec. W polskiej drużynie szał radości. To pierwsze w historii polskiego karate shotokan mistrzostwo świata zdobyte w kumite.

- Tak klaskałam, że aż sobie palec wybiłam - powie potem babcia, kiedy późnym wieczorem zejdzie wreszcie z trybun, by wyściskać wnuczkę po ceremonii wręczania medali.

Fajkowska: - Babciu, już dobrze, dobrze. Spotkamy się jutro.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski