Burzą z piorunami i ulewnym deszczem przywitała Afryka ekspedycję Grzegorza Wałęsy i jego znajomych, jadący z lekami do szpitala w Gambii.
<!** Image 2 align=none alt="Image 163353" >
<!** Image 3 align=none alt="Image 163353" sub="Przed nimi 5 tys. km po Afryce Zachodniej. Starymi mercedesami kierują się do Noadchibou, gdzie u Polki pochodzącej z Bydgoszczy spędzą święta Fot. Paweł Dyllus ">
Po pierwszych dniach wyprawy bydgoszczanin pokonał 4 tys. km. Przejazd z Bydgoszczy do Bordeux trwał 28 godzin. - Później wystartowaliśmy ku Algerciras, skąd mieliśmy przeprawić się do Maroka. W porcie spotkaliśmy zaprzyjaźnioną ekipę z Afromercedesa - mówi Grzegorz Wałęsa. Już na afrykańskim brzegu w akompaniamencie piorunów dojechali do Rabatu.
<!** reklama>
- Załatwianie wiz w Afryce to historia, która przypomina nam czasy PRL-u - słyszymy Długie kolejki, listy, załatwiacze i skorumpowani urzędnicy. Po kilku godzinach starań, udaliśmy się do polskiej ambasady w Rabacie. Tam spotkaliśmy się z polskim konsulem. Stanowczo odradzał nam podróż do Zachodniej Sahary i Mauretanii ze względu na panującą tam sytuację polityczną. Otrzymaliśmy jego wizytówkę i uścisk dłoni. W Afryce musimy liczyć na siebie - relacjonuje Wałęsa.