Dwie ofiary, lata śledztw i poczucie klęski prokuratorów. Czy dowiemy się jeszcze, kto podpalił dom Agaty Kasicy, wówczas dyrektorki UKS, i kto zabił Piotra Karpowicza, dyrektora Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka PZU w Bydgoszczy?
<!** Image 2 align=right alt="Image 108689" sub="Oskarżeni w procesie o zabójstwo Karpowicza mają do odsiadki niewielkie wyroki za udział w grupie przestępczej. Na poczet kar zaliczono im okres tymczasowego aresztowania. Jeden z nich został całkowicie uniewinniony. / Fot. Dariusz Bloch">Dziewiętnastego stycznia 1999 roku Piotr Karpowicz wyszedł jako jeden z ostatnich z biurowca PZU przy ul. Wojska Polskiego w Bydgoszczy. Od kilkunastu dni był dyrektorem Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka. Właśnie otwierał drzwi samochodu stojącego na parkingu, gdy podszedł do niego jakiś człowiek. Wyglądał niepozornie, ale w ręku miał broń.
Pierwszy strzał trafił Karpowicza w twarz, pod okiem. Mężczyzna próbował uciekać, ale potknął się. Wtedy dosięgła go druga kula - w tył głowy. Zmarł na stole operacyjnym. Sprawca, mimo że świadek zbrodni podał jego rysopis, nie został zatrzymany, a bydgoska prokuratura umorzyła śledztwo.
Zabójczo uczciwy
„Człowiek uczciwy, sumienny, dyskretny i spokojny” - to najkrótsza charakterystyka Piotra Karpowicza. Taki pozostał w pamięci współpracowników. Ta pierwsza cecha mogła spowodować, że dyrektor stał się niewygodny. Karpowicz nadzorował pracę inspektorów, którzy oceniali zniszczenia powypadkowe samochodów. Klientami ubezpieczalni byli dilerzy samochodowi, prowadzący także serwisy.
<!** reklama>W co najmniej dwóch przypadkach dyrektor kwestionował zasadność dokonanych wypłat lub ich wysokość. Jako poszkodowany występował Tomasz G., znany także z kronik towarzyskich, diler Mercedesa. To właśnie tego człowieka z zabójstwem Karpowicza powiązała lubelska Prokuratura Apelacyjna. Cztery lata po zbrodni. Prowadzenie śledztwa zleciła jej Prokuratura Krajowa. Uznano, że bydgoscy śledczy zbyt mocno tkwią w różnorakich relacjach z ludźmi, którzy mieli być prześwietlani.
- Próbom wyjaśnienia nieprawidłowości towarzyszyła pasywna lub wręcz niechętna postawa organów ścigania - to zdanie z aktu oskarżenia, podpisanego przez Roberta Bednarczyka, młodego prokuratora z Lublina. Dzisiaj proces o zabójstwo Karpowicza nazywa on swoją największą zawodową klęską.
Początkowo nic jej nie zapowiadało. Lubelska prokuratura szła do Sądu Okręgowego w Bydgoszczy z mocnymi dowodami w postaci przede wszystkim zeznań skruszonych bandytów - świadków koronnych i incognito. Ich zdaniem, łańcuszek prowadzący do zbrodni wyglądał następująco: Tomasz G., wściekły na Karpowicza, bo ten zablokował mu dwie duże sprawy odszkodowawcze, prosi znajomego gangstera Henryka M. ps. Lewatywa o znalezienia „cyngla”. Lewatywa bierze za przysługę 50 tys. dolarów i zadanie likwidacji Karpowicza przekazuje swojemu przybocznemu Adamowi S. ps. Smoła. Ten dobiera sobie dwóch kumpli do pomocy - Krzysztofa B. i Tomasza Z.
Klęska w sądzie
W sądzie ta konstrukcja rozsypała się jak domek z kart. Sędzia Piotr Kupcewicz, uzasadniając uniewinnienie oskarżonych z zarzutu zlecenia i zabójstwa dyrektora CLSiOR powiedział: - Zeznania świadków koronnych są niewiarygodne, bo wynikały z chęci „rozprawienia się” z niektórymi ludźmi. Inne dowody nie potwierdziły tych rewelacji. Także zeznania świadków anonimowych zmieniały się w zależności od tego, jak rozwijał się proces.
<!** Image 3 align=left alt="Image 108689" sub="Co roku 19 stycznia, w rocznicę zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora Centrum Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka PZU w Bydgoszczy, jego rodzina zapala znicz na miejscu zbrodni. / Fot. Dariusz Bloch">- Byłbym w szoku, gdyby prokuratura nie zaskarżyła tego wyroku. Nie wierzę, że możliwy był jakikolwiek wiarygodny inny trop w tej sprawie - mówi prokurator Bednarczyk, który od 3 lat sprawy już nie prowadzi. - Rozmawiałem z wieloma osobami, które nie odważyły się zeznawać jako świadkowie. Ale to, co ja wiem, to jedno, a czym innym jest to, co prokurator jest w stanie przełożyć na materiał dowodowy. Wierzę, że sąd wydał wyrok uczciwie, ale uważam, że ten proces trwał o 3 lata za długo. Już na początku 2006 r. sąd informował nas, że proces zmierza ku końcowi. Po skierowaniu aktu oskarżenia dołożyliśmy trochę wniosków dowodowych, ale nie za dużo. Co się zatem stało takiego, że potrzebne były jeszcze 3 lata? Po uchyleniu tymczasowego aresztu wszystkim oskarżonym, świadkowie diametralnie zmienili swoje zeznania. Z mojego doświadczenia wynika, że wszystkie sprawy, które trwają przed sądem zbyt długo, rozsypują się same.
Ogniem w urzędnika
Sprawa podpalenia domu Agaty i Kazimierza Kasiców nie tylko nie trafiła jeszcze do sądu, ale po pięciu latach nadal znajduje się w fazie śledztwa. Była noc z 21 na 22 grudnia 2003 r. Kilkanaście minut po godzinie 2 gospodarza domu przy ul. Grajewskiej na Miedzyniu obudził gryzący dym. Ktoś z sąsiadów zdążył już zadzwonić po straż pożarną. Kasica zbiegł na dół do salonu. Paliły się meble, okno i dywan. Mężczyzna próbował ratować sprzęty, ale gdy ogień rozszalał się na dobre, wrócił do sypialni na piętrze i obudził żonę. Otworzył drzwi na balkon na piętrze, sąsiad podstawił drabinę. Agata Kasica przy pomocy męża wydostała się z mieszkania. On sam zeskoczył z pierwszego piętra na ziemię. Niestety, poparzenia, jakim uległ, okazały się tragiczne w skutkach. Kazimierz Kasica zmarł kilka dni później w siemianowickiej klinice.
Już od pierwszych ustaleń podejrzewano, że było to podpalenie. Świadczyła o tym intensywność rozprzestrzeniania się ognia. Według strażaków, drzwi balkonowe nosiły ślady włamania. Śledztwu nadano priorytetową rangę - Agata Kasica była dyrektorem Urzędu Kontroli Skarbowej.
Bogdan Lewandowski, ówczesny poseł, członek komisji śledczej ds. afery Rywina, zażądał od ministra sprawiedliwości wyjaśnień. Nadzór nad śledztwem objęła Prokuratura Krajowa. Prawie rok po zdarzeniu gotowa była ekspertyza biegłego do spraw pożarnictwa. Potwierdził - to było podpalenie. Najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że sprawca wrzucił do salonu na parterze pojemnik z łatwopalną substancją i zaprószył ogień.
Akta nie do wglądu
Śledczy założyli, że jeśli podpalenie, to jego sprawca (lub zleceniodawca) mógł być klientem UKS. Motyw? Zemsta lub chęć zastraszenia. Jeszcze w 2002 r. kujawsko-pomorska policja wytypowała 12 osób z naszego regionu, które mogły dorobić się sporego majątku w nielegalny sposób. Zajął się nimi UKS. W połowie 2002 r. bliskie zakończenia były 3 postępowania. Gra toczyła się o wysoką stawkę, bo gdy kontrolowany nie jest w stanie udokumentować swojego majątku, skarbówka może naliczyć mu 75-procentowy podatek. A jednak w listopadzie 2005 r. Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy umorzyła przedłużane kilkakrotnie śledztwo. - Wyczerpały się możliwości procesowego dotarcia do sprawców - stwierdził rzecznik prokuratury, Jan Bednarek. A ówczesna komendant wojewódzka policji, Barbara Horbik-Piazdecka, przyznała, że sprawa Kasiców nie daje jej spokojnie spać.
Chcieliśmy przejrzeć akta śledztwa, ale odmówiono nam. - Ta sprawa nie została zamknięta i cały czas trwają różne czynności. Przedwczesne ujawnianie jakichkolwiek informacji ze śledztwa mogłoby nam popsuć szyki - mówi prokurator Marek Dydyszko, zastępca Prokuratura Okręgowego w Bydgoszczy.
Fakty
Sprawiedliwość nierychliwa
Szafy archiwów pełne są niewyjaśnionych spraw. Jedną z nich jest głośny zamach na Waldemara W. ps. Książę. Na początku 1998 roku na ul. Dworcowej w Bydgoszczy eksplodował ładunek wybuchowy, podłożony w mercedesie mężczyzny. Wybuch urwał mu obie nogi. Dzisiaj Książę jest inwalidą, a zamachowcy pozostają bezkarni. Porkuratura Okręgowa umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców.
Niewyjaśniony pozostaje zamach na innego bossa bydgoskiego półświatka. W marcu 2000 roku ktoś postrzelił Henryka M. ps. Lewatywa, gdy z żoną wchodził do bloku przy ulicy Traugutta. Lubelska prokuratura oskarżyła o dokonanie zamachu Stefana Ch. ps. Steve i jego kolegów. Zapadł wyrok uniewinniający, ale Sąd Najwyższy nakazał powtórzenie procesu. Prokuratura podkreśla, że Henryk M. nie chce współpracować.
Dziesięć lat po zabójstwie Jarosława L., szefa agencji ochrony „Help” (zginął w październiku 1996 roku) przed sądem stanęli oskarżeni o dokonanie zbrodni bydgoszczanie Adam N. ps. Rzymianin i Tomasz L. ps. Pyciu. Proces w bydgoskim Sądzie Okręgowym jeszcze trwa.