Oczywiście można robić to w radzie miasta, jednak ustawodawca dał możliwość powoływania „samorządowych przedszkoli” - niech wybaczą mi to określenie dzielnicowi społecznicy. Osiedla mogłyby być zapleczem dla samorządu, tyle że brak w nich pieniędzy. Budżet dzielnic zawsze stanowił kwotę niepoważną, bo w obliczu miliardowego budżetu miasta tak wygląda 500 czy 600 tysięcy złotych do podziału na 27 rad osiedlowych.
Gdzie leży problem? Zapewne w pieniądzach, których nie ma. Ratusz, jak każdy twór biurokratyczny, chce mieć pełną kontrolę nad kasą. Jeżeli są wyjątki, jak w przypadku kultury, to dlatego, że artyści skutecznie sobie to wypracowali. Środowisko wewnętrznie podzielone, ciosające kołki na głowie kolejnym władzom, rządzi się samo, by prezydent miał święty spokój. Może tak właśnie trzeba? Może maleńki buncik na osiedlu, mili Państwo?