Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z wózka inwalidzkiego widzi się dużo więcej

Jacek Kiełpiński
Pierwszy wyścig zmienił jego życie. Dał mu wręcz nowe. Dziś z pozycji niepełnosprawnego sportowca obserwuje środowisko, o którym zrobiło się chwilowo głośno za sprawą ubiegłorocznej londyńskiej paraolimpiady. Jako zawodnik przekracza bariery. Jako komentator, też.

- Dziś to całe moje życie. Wsiąkłem w to szacowne grono. Wymieniamy się informacjami, dyskutujemy i dobrze wiemy, kto naprawdę chce nam pomóc, a kto się przykleja dla swych doraźnych celów - podkreśla Leszek Bohl, niepełnosprawny sportowiec w sile wieku.

<!** Image 4 align=none alt="Image 204778" sub="Na trasie Maratonu Komandosa Leszek Bohl musiał skorzystać z pomocy jednego z klubowych kolegów. Jego handbike ugrzązł w błocie. [FOT. ARCHIWUM/JACEK KIEŁPIŃSKI]">

To on rozpoczął ogólnopolską akcję: „Nie dla redaktora Szaranowicza” i „TVP dyskryminuje sport niepełnosprawnych”. Dzięki niemu niepełnosprawni sportowcy na świecie poznali haniebne słowa jednego z dyrektorów TVP, że sportowcy ci są „nieestetyczni”, więc nie ma dla nich miejsca w telewizji. Sam te słowa tłumaczył i umieszczał na branżowych portalach. Dlatego Leszek Bohl dla wielu staje się głosem z Polski.

A jeszcze trzy lata temu żył w kompletnie innym świecie.

- Wypadek miałem w 2000 roku - wspomina. - Lewa noga, złamana w trzech miejscach. Wskutek błędów lekarskich nigdy się nie zrosła. I już nie zrośnie - obumarcie kości. Gdy próbowałem chodzić o kulach na jednej nodze, wysiadł kręgosłup. Pozostał mi tylko wózek.

<!** reklama>

Zabrnąłem w ślepy zaułek

Na rencie poświęcił się życiowej pasji - krótkofalarstwu. Gdy spotkaliśmy się przed laty, jego pokój przypominał muzeum elektroniki. Dziesiątki rozbebeszonych, ale wiecznie brzęczących i piszczących urządzeń. Na dachu wieżowca ogromna antena, w segregatorach setki QSL-i, czyli potwierdzeń łączności - krótkofalarskich trofeów. Z zawodu radiooperator służby morskiej wygrywał światowe zawody krótkofalarskie. Całą dobę potrafił przesiedzieć przy nadajniku, wywołując stacje z całego świata. W 2009 roku wszystko się zmieniło.

- Zrozumiałem, że zabrnąłem w ślepy zaułek. A do tego dobijała mnie lektura wpisów na internetowych forach niepełnosprawnych, gdzie co chwilę pada słowo „samobójstwo”. Wtedy, na szczęście, odkryłem prawdziwy sport!

Wielu nas nie chce

Tak cenne jeszcze chwilę wcześniej trofea trafiły do śmieci. Urządzenia sprzedał. W domu pojawiły się pierwsze puchary, zawisły medale. I nic już nie brzęczy, nie piszczy.

- Sport dla osoby niepełnosprawnej to najlepsza terapia - zapewnia. - I nie ma tu znaczenia wiek. Ważę sto kilo i mam zaawansowaną cukrzycę. Jeżdżę z glukometrem i podczas zawodów, gdy zaczynam odpływać, faszeruję się glukozą. Ale oddycham wreszcie pełną piersią! Zdrowi nigdy nie zrozumieją, co może naprawdę dać sport.

Zaczynał w bydgoskim Stowarzyszeniu „Rowerowa Brzoza”. Pierwszy handbike, czyli rower napędzany mięśniami rąk, zrobił sobie sam. Podczas pierwszego biegu w Bydgoszczy wysiadł już po trzech kilometrach. Udoskonalał konstrukcję, ćwiczył. Dziś jest przedstawicielem prawnym założonego przez siebie Toruńskiego Klubu „Integracja”, zrzeszającego osoby niepełnosprawne - zainteresowane sportem - nie tylko z Torunia, ale także z Brodnicy, a nawet ze Śląska.

<!** Image 3 align=none alt="Image 204778" sub="Leszek Bohl na starcie ostatniego Półmaratonu Świętych Mikołajów. [Fot. Jacek Kiełpiński]">

Startował w wielu biegach w całej Polsce, między innymi w Rajdzie Brdy, w Rajdzie Galerii Pomorskiej, MTB Bydgoszcz, a także w ośmiu maratonach.

- Są imprezy, na których nas, osoby niepełnosprawne, traktuje się przyjaźnie, są i takie, na których nas zwyczajnie nie chcą - podkreśla. - Z przyjemnością wyjeżdżamy na imprezy do Wrocławia, Krakowa, maraton w Toruniu też jest na nas otwarty. Za to najgorzej jest w Pile. Organizator tamtejszego półmaratonu Philipsa powiedział mi wprost, że nie wyobraża sobie naszego udziału.

<!** reklama>

Komandos wyciąga z bagna

Największy sukces? Jako jedyny niepełnosprawny na wózku wziął udział i ukończył skrajnie trudny Maraton Komandosa, organizowany przez Wojskowy Klub Biegacza „Meta” w Lublińcu, którego został członkiem.

- Gdyby nie pomoc kolegi, prawdziwego komandosa, który mnie kilka razy wyciągał z bagna, nie dojechałbym, ale co przeżyłem, to moje! - nie kryje dumy.

Dziś jest jedynym toruńskim wózkowiczem, startującym regularnie. Wciąga w tę pasję innych. Przykładem Paweł Siemiątkowski, który o kulach przeszedł trasę marszu w ramach akcji Poruszmy Toruń. Teraz „Integracja” organizuje dla niego rower, będzie jeździł w tym sezonie.

Leszek Bohl często podkreśla, że siedząc na wózku inwalidzkim widzi się więcej. - Wzrasta wyczulenie na stosunek społeczeństwa do osób niepełnosprawnych. Są urzędnicy, nie chce mi się nawet nazwisk wymieniać, do których wielokrotnie dobijaliśmy się, chcąc zgłosić problemy osób niepełnosprawnych, a nigdy nie znaleźli czasu. Ale na przykład przewodniczący Rady Miasta Torunia Marian Frąckiewicz przyjął mnie od ręki i zadziałał błyskawicznie.

Chodzi o ważne udogodnienie, które na wniosek przewodniczącego wprowadzono na toruńskich pocztach. Od dwóch lat przy każdej placówce jest dzwonek. Niepełnosprawny na wózku, który nie może dostać się do budynku, wzywa pracownika. Ten wychodzi do niego i obsługuje go na ulicy.

Jeden medal i do tego tandetny

- Otwarci na potrzeby niepełnosprawnych są pracownicy Wydziału Sportu Urzędu Miasta Torunia, pomagają nam, jak mogą - dodaje Leszek Bohl. - Świetnie się współpracuje z szefem Motoareny, z TKKF, kilkoma firmami, szczególnie z koncernem Neuca. Zabezpieczenie naszych imprez, a organizowaliśmy zajęcia na wózkach dla dzieci i szkołę tenisa, bierze na siebie toruńska Wojskowa Specjalistyczna Przychodnia Lekarska. Ale są i takie przykłady, że szkoda gadać...

Zdaniem Leszka Bohla, podczas wielu imprez ujawnia się prawdziwy stosunek osób zdrowych do reprezentowanego przez niego środowiska. - Jesteśmy często traktowani jak piąte koło u wozu - podkreśla. - Przejawia się to choćby w podejściu do problemu medali, których w naszym sporcie zdobyć można wiele, bo konkurencji jest dużo. A byłem na takich imprezach, gdzie uznano, że mimo wielu zaliczonych z sukcesem konkurencji, niepełnosprawny może dostać tylko jeden medal i to tandetny. Środowisko potem huczy. Sypią się złośliwe komentarze na forach...

Leszek Bohl zarazem udowadnia, że wartościowe imprezy zrobić można praktycznie za darmo.

Nie chcemy litości, tylko pomocy

- Udało mi się namówić mistrza izraelskiej sztuki walki krav maga, Jędrzeja Przeniosłę, by zorganizował seminarium samoobrony na wózku. Było kilkudziesięciu naprawdę zadowolonych uczestników z całej Polski, a mistrz nie wziął ani grosza - mówi Leszek Bohl. - Są ludzie życzliwi i nasze środowisko wyczuwa ich od razu. Dlatego proszę się nie dziwić, że tak ostro zareagowaliśmy na totalne zlekceważenie paraolimpiady w mediach. Potem, oczywiście, wszyscy się na ten temat rzucili, ale obłuda z tego aż kapała. Niepełnosprawni sportowcy nie chcą litości, liczą tylko na autentyczne wsparcie, bo im naprawdę trudniej działać niż sportowcom zdrowym.
I nie jest to żadna fanaberia. Dla nas to nie tylko rozrywka, dla nas to ratunek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!