- Wyjątkowo spokojne i grzeczne dziecko. Zawsze dzień dobry, proszę, dziękuję... Malutka, rozszczebiotana blondyneczka - mówi przez łzy sąsiadka zamordowanej Ani.
<!** Image 3 align=right alt="Image 46757" sub="Sąsiedzi Ani zapamiętają ją jako rezolutne, uśmiechnięte dziecko. Trafiła pod opiekę nałogowych alkoholików... ">Raczej anioł. Na pewno nie diabeł.
- Jasnowłosy aniołeczek - tak o zarąbanej bestialsko dziewczynce wypowiadają się ci, którzy ją znali. Ania zginęła wczoraj w nocy.
Matka zostawiła ją w czwartek wieczorem pod opieką znajomych z sąsiedniej ulicy. Mieli zaopiekować się dziewczynką, bo rodzice wybierali się wcześnie rano do właśnie znalezionej dorywczej pracy.
- Oni sami sobą nie potrafili się zaopiekować, a co dopiero małym dzieckiem - twierdzi Władysława Zdziebłowska, matka kobiety, której być może niebawem, gdy tylko wytrzeźwieje, włocławska prokuratura postawi zarzut współudziału w makabrycznej zbrodni. - Z alkoholem problemy mieli - dodaje po chwili. - Oboje chlali na umór. To fakt, nie zaprzeczam. Ale moja córka nie mogła maczać w tym palców. Nie uwierzę. Ona muchy by nie skrzywdziła. A dzieci to po prostu kochała.
<!** reklama left>Policjanci, którzy przybyli na telefoniczne wezwanie do kamienicy przy ulicy Królewieckiej, zastali w drzwiach jednego z mieszkań pijaną córkę pani Władysławy. Tuż obok, na podłodze, leżały zmasakrowane zwłoki dziecka. Kobieta upierała się, że to tylko manekin.
- To diabeł - twierdził z kolei mąż alkoholiczki. - Zabiłem diabła!
<!** Image 4 align=right alt="Image 46760" sub="Babcia Ani, Stanisława Wierzbicka, nie może uwierzyć, że jej wnuczka nie żyje.">Na głowie, brzuchu, nogach i rękach dziewczynki stwierdzono liczne rany: cięte, kłute, rąbane. Całe mieszkanie zabrudzone było zakrzepłą krwią. Krew pokrywała też ostrze rzuconej na podłogę siekiery, a także kilku kuchennych noży.
- To wszystko jego sprawka. To on jest diabeł wcielony - wykrzykuje Wiesława Zdziebłowska.
- Z tą siekierą on już wcześniej wojował - zapewnia chuda kobieta stojąca obok, w szumiącym tłumie włocławian wpatrzonych w ponurą kamienicę. - Na żonę parę razy się zamierzał.
<!** Image 5 align=left alt="Image 46760" sub="- Co tu się czasem wyprawia, to aż włosy się jeżą - mówi Wioletta Górecka, mieszkająca obok">- A tam, gadanie głupie - protestuje przygarbiony, potargany staruszek, zajeżdżający przetrawionym alkoholem. - To takie spokojne ludzie byli. Nigdy z nikim się nie kłócili, niekonfliktowi, jak to mówią. A że popić lubili? Pokaż mi pan tu w okolicy takiego, co nie lubi.
Ulica Królewiecka we włocławskim śródmieściu przytłacza swoją szarością. Co druga kamienica błaga o remont. Co trzecia nadaje się do rozbiórki. Nie mieszkają tutaj bogaci ludzie, a większość tych biednych to stali bywalcy sklepu na rogu. Monopolowy, czynny całą dobę.
- Co tu się czasem wyprawia to aż włosy się jeżą - mówi Wioletta Górecka, która mieszka naprzeciwko sklepu. - Królewiecka to ulica pijaków. A Śródmieście to pijacka dzielnica. Baby z małymi dziećmi tak narąbane ze sklepu wychodzą, że o wózki się muszą opierać, bo by się poobalały.
Oprawcy Ani w sklepie podobno pojawiali się rzadko.
- Bo nie było ich stać - rzuca jeden z podrostków kręcących się przy wozie transmisyjnym telewizji. - Nie wiem, czym się zajmowali, chlaniem chyba jedynie. A zaopatrywali się w melinie, tu niedaleko. Tam kupowali „paliwo rakietowe”. Tak to nazywamy. Dlatego, że po tym nie tylko diabła, ale i kosmitę można zobaczyć.
Rodzina Ani nie mieszkała na Królewieckiej, ale blisko, tuż za rogiem, na Piekarskiej. Sąsiedzi twierdzą, że rodzice dziewczynki też nie stronili od alkoholu. Zdarzały się awantury.
Chcieliśmy zapytać ich wczoraj, dlaczego oddali córkę w niepewne ręce, ale drzwi do mieszkania zastaliśmy zamknięte... na kłódkę. Na lince rozciągniętej nad schodami suszyło się pranie. Małe koszulki, spodenki i sukieneczki.
- To rzeczy Ani - twierdzi Ryszard Gajdysiak, jeden z sąsiadów, który dopiero od nas dowiedział się o śmierci dziewczynki.
- Co pan opowiada? To niemożliwe - tak zareagował na tę smutną nowinę i dopiero po długiej chwili był w stanie rozmawiać z nami dalej. - Przed oczami mi stoi. Sympatyczna, rezolutna panieneczka. Czasem kupowałem jej coś słodkiego. Nie często, bo z pieniędzmi u mnie krucho. Zawsze zagadywała do mnie na klatce. Mówiła, gdzie idzie albo w co będzie się teraz bawić. Jeszcze wczoraj słyszałem, jak nuci sobie piosenkę. A dziś... nie mam słów.