Żywność podrabiana była od zawsze - podobno na początku XX wieku fałszerze za cel obrali rytualną herbatę mniejszości żydowskiej i wyprawiali się na Białoruś po liście brzozy, z której powstawał napar.
<!** Image 2 align=none alt="Image 162247" sub="Na etykiecie wkróce znajdziemy dokładną nazwę produktu, skład, ewentualne składniki alergenne, warunki przechowywania i datę ważności
Fot. Internet">
- Dziś mamy bardziej wyrafinowane sposoby, lepszy sprzęt - opowiadał wczoraj rano w hotelu „Brda” Mieczysław Obiedziński ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, prelegent wykładu „Fałszowanie żywności - aspekty prawne oraz nowoczesne metody wykrywania zafałszowanń żywności”, który otwierał wczorajszy, drugi dzień konferencji „Bezpieczeństwo i jakość żywności - prawo krajowe i UE”. Konferencja organizowana jest przez Krajową Izbę Gospodarczą „Przemysł Spożywczy” co roku w innym mieście. Trwa dwa dni. W tym roku poświęcona była, m.in. alergiom pokarmowym, znakowaniu żywności wartością odżywczą. Te kwestie poruszone były w poniedziałek. Wczorajszy dzień zaczął się od „fałszywych produktów”.
- To bardzo szeroki temat, chociażby oznaczenia żywności. Chińczycy swoje produkty sygnują znakiem CE o nieco innej czcionce niż znak europejskiego certyfikatu. W razie problemów tłumaczyli, że nie chodzi o europejski znak jakości, który do złudzenia litery przypominały, a o „china export”, czyli chiński eksport! - opowiadał specjalista z SGGW. Ale nie tylko to, co chińskie nie jest oryginałem. Rodzimi producenci też nie żałują dodatków. I tak do soków owocowych dodawany jest cukier, masło jest podrabiane, a raczej zakrapiane, olejem roślinnym. Ale żeby tylko masło! Dodawany jest on także do innych produktów - zresztą sam olej roślinny też jest podrabiany... By mieć stuprocentową pewność co do czystości produktu, trzeba zbadać go przynajmniej trzema metodami. - I trzeba by prześledzić cały proces produkcyjny, bowiem podrobienie żywności może wystąpić na każdym etapie. Trzeba byłoby prześledzić drogę „od farmy do widelca” - wyjaśniał Mieczysław Obiedziński. Sposobów spożywczego fałszerstwa jest wiele: dodawanie mniejszej ilości składnika odżywczego, usunięcie wartościowych składników i zastąpienie ich składnikami mniej wartościowymi. W przypadku olejów jadalnych miesza się olej tańszy z tłuszczem produktu wysokiej jakości lub podrabia miejsce geograficznego pochodzenia produktu. Na dodatek wszystko wzbogacane jest, m.in., aromatami - często identycznymi z naturalnym.
- Potocznie substancje dodatkowe nazywane są polepszaczami, jednak z polepszaniem żywności niewiele mają wspólnego. Używane są do celów technologicznych - wyjaśniła Joanna Gajda-Wyrębek z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH, która przedstawiła aktualny stan prac w zakresie ustawodawstwa dotyczącego substancji i aromatów. Przypomniała, że nazwa barwnika lub numer „E” (np. E110 - żółcień pomarańczowa) może wywierać szkodliwy wpływ na aktywność i skupienie uwagi dzieci. Zwykły zjadacz chleba, w tym wypadku słodyczy nie wie, że oprócz barwników stosowane są inne dodatki, np., wosk pszczeli (E901) - który od jakiegoś czasu dodaje się do wafelków do lodów po to, by te nie rozmiękały... Największa dyskusję wywołała kwestia aromatów. Jak się okazuje, wkrótce na etykiecie nie znajdziemy określenia „aromat identyczny z naturalnym”, choć są przepisy określające, kiedy aromat można nazwać naturalnym... A skoro o etykiecie mowa. Musi się na niej znaleźć nazwa żywności - i to konkretna, określająca, jaki to produkt. Na fantazję w przepisach nie ma miejsca.
<!** reklama>
Musi być także wykaz składników, ich ilość, ewentualne składniki alergenne, data minimalnej trwałości, warunki przechowywania. Nie bez znaczenia są wielkość czcionki
i zaznaczenie kraju pochodzenia.