Po godzinie ślęczenia na obwodnicy, podtruty spalinami, zaczynam żywić do kierowców niechęć. Faceta, który sprzedaje na poboczu rogi jeleni też nie lubię. Pryska romantyzm autostopu, dopada mnie nuda, zwątpienie i zimny wiatr. Chyba nie dojadę.
<!** Image 2 align=right alt="Image 149139" sub="Autostop, w czasach PRL-u niemal zinstytucjonalizowany, dziś jest prawie w zaniku. Nasz reporter sprawdzał na drogach regionu, jak daleko da się zajechać „okazją”. / Fot. Paweł Wiśniewski ">Plan jest mało ambitny. Chcę przejechać autostopem trasę Bydgoszcz-Toruń-Inowrocław-Bydgoszcz. Szacuję, że zajmie mi to najwyżej 4 godziny. Nie spodziewam się żadnych kłopotów, ani tym bardziej przygód. Wydaje mi się, że o stopie wiem dużo.
Piątek, minęła godzina 10.13. Dzień słoneczny, ale wietrzny. Od 5 minut stoję w zatoczce autobusowej
przy Nowotoruńskiej,
na wysokości stacji benzynowej. Jedzie Warszawa, jedzie Szczecin, Mogilno i Świecie. Toruńskich rejestracji jak na lekarstwo. Lecą ciężarówki z tirowcami gadającymi przez CB, lecą firmowe auta przedstawicieli handlowych (blondynki i brunetki w ciemnych okularach z przyrośniętymi do ucha komórkami), kilka furgonetek z roześmianymi budowlańcami.
<!** reklama>Oni jadą. Ja stoję. Z nudów zaczynam lustrować otoczenie. Po drugiej stronie budka: „Napoje, słodycze, bilety MZK”. Facet w średnim wieku bez entuzjazmu zapala papierosa. W ciągu 20 ostatnich minut do budki nie wszedł żaden klient. Za chwilę zjawia się poszukiwacz skarbów. Zagląda do kosza na śmieci i chwiejnym krokiem przetacza się przez jezdnię. Na wietrze powiewa jego pusta reklamówka.
Pół godziny czekania to dużo. Rezultat: klęska. Czuję się jak intruz. Na pocieszenie: jeden kierowca zwolnił i przyjrzał mi się uważnie, kilkunastu pokazało różne znaki. Na szczęście, był jakiś kontakt.
Znaki
wysyłane przez kierowców są bardzo ważne. Kiedy mijają minuty i kwadranse, a ty masz wrażenie, że jesteś dla kierowców niewidzialny, można się załamać. Wystarczy jednak kilka gestów, byś nabrał otuchy. Palec wskazujący skierowany w lewo lub w prawo oznacza, że auto skręci niedługo i tam prawdopodobnie zakończy jazdę. Palec w dół - „Nie jadę daleko”. Palec serdeczny w górę, nie trzeba tłumaczyć. Kręcenie głową w lewo i prawo - także wiadomo. Są też gesty nadzwyczajne, rzadziej używane. Ręce rozłożone, wzrok współczujący - „Mam pełen samochód, gdzie ja cię zmieszczę?” Otwarta dłoń uniesiona w pozdrowieniu - „Nie mogę cię zabrać, ale niech żyje autostop”.
Minęła godzina 11.06. Wydałem 2,60 zł na bilet autobusowy i jestem teraz przed mostem w Fordonie. Widzę, że ktoś już stoi. Szymon, student z Torunia, studiujący w Bydgoszczy ochronę środowiska wraca do domu na weekend: - Do dupy - nie owija w bawełnę. - Normalnie to kilka minut czekam.
Chłopak stoi już od 20 minut. Opowiada, że kiedyś wiózł go tirem „pijany rusek”. Innym razem nadział się w ciężarówce na chmurę marihuanowego dymu. Rozgadani nie widzimy, że na wysepce pośrodku ulicy zatrzymała się
nowiutka honda accord.
Odzywa się klakson, ruszamy biegiem. 160 koni mechanicznych, kierowca dwudziestoparoletni, w czarnej, obcisłej koszulce, jedzie do Torunia na spotkanie służbowe. Uprzejmy, ale niegadatliwy. Mówi, że rzadko bierze autostopowiczów: - Człowiek leci na ostatnią chwilę, wisi na komórce i nawet nie patrzy, czy ktoś stoi - odzywa się i milknie.
Za to my, jak każe autostopowy savoir-vivre, zaczynamy nawijać. Szymon o nieprzyjaznych dla studentów nabrzeżach Brdy w Bydgoszczy, ja dla kontrastu o brzydkim kiedyś Toruniu. Coś o fotoradarach, o popsutym telefonie komórkowym, no i o hondzie accord oczywiście. Rozmowa płynie, honda rwie jak szalona, wyprzedzając po kilka samochodów naraz. Po 23 minutach wysiadam na Wałach Sikorskiego w Toruniu. Kierowca zerka dyskretnie przez ramię, czy nie wysiadłem „przypadkiem” z jego laptopem pozostawionym na tylnym siedzeniu.
Rozmowa z kierowcą
to druga ważna rzecz. Od niej zależy, jak potoczą się nasze stopowe losy. W 1992 r., podróżując przez południową Francję, byłem obdarowywany: pieniędzmi, bagietkami i pomarańczami oraz błogosławieństwem udzielonym mi przez nawiedzonego kierowcę, który, jak wynikało z wręczonej mi ulotki, należał do Kościoła zielonoświątkowego. Bywa, że kierowca wygląda na mruka, ale nie należy się poddawać. Wielu po prostu lubi, kiedy się do nich mówi. Niektórzy stawiają warunek: zabiorę cię, ale musisz do mnie gadać, bo jadę od 30 godzin.
Minęła godzina 13.08. Stoję na obwodnicy, 6 kilometrów za Toruniem. W nogach mam kilka kilometrów, a w głowie obraz Podgórza, peryferyjnej dzielnicy o kamienicach z pękającymi fasadami i odmalowanym, ładniutkim, błękitnym budynkiem komisariatu policji. Po drodze zadzwoniłem do kolegi z Inowrocławia.
- No, tam jest ciężko. Masz półtora kilometra do miejsca, w którym będziesz mógł stanąć. Ale do zjazdu na Inowrocław jeszcze dalej - dobija mnie kolega.
Trzecia ważna rzecz to dobre miejsce. Rasowy autostopowicz wie, że miejsce ma być przede wszystkim dobre dla kierowcy. Widoczne z daleka, oświetlone (jeśli jedziemy nocą) i zapewniające bezpieczny zjazd na pobocze. Czasem trzeba w poszukiwaniu dobrej miejscówki przemaszerować przez całe miasto.
Minęła 14.15. Droga krajowa nr 15. Do Inowrocławia 28 km, do Poznania 144.
Miejsce dobre.
Nie wiem, dlaczego utknąłem. Przy drodze facet w peugeot walczy z sennością. Przed maskę wystawił dwa koszyki rogów z czaszkami jeleni i łowi klienta: - Słabo idzie - odzywa się niechętnie. Małe rogi 80 zł, największe 600!
Sporo ciężarówek. Rejestracje z całej Polski. Przedstawiciele handlowi nie odklejają się od komórek. Kilku zapomniało włączyć światła mijania. Trąbią. Na mój widok? Zaczynam czuć się nieswojo. Trąbiącym pokazuję w myślach język. Jedzie furgonetka pełna robotników. Ściśnięci w szoferce jak śledzie. Środkowy wybucha śmiechem, obnażając bezzębną szczękę.
20 metrów przede mną usadowiła się kobieta, z wyglądu sześćdziesięcioletnia, w czerwonym swetrze do kolan i białych butach. Czarne włosy w kok, demoniczny makijaż. Macha nerwowo, mało jej dłoń nie odpadnie od nadgarstka. Kilka samochodów zwalnia, ale się nie zatrzymują. Po 20 minutach czarny kok odjeżdża, a ja kwitnę dalej.
Dopiero o godzinie 15.19 melduję się w Inowrocławiu. Pokonanie 28 km zajęło mi 2 godziny, w tym sama jazda 20 minut. Przejechałem się: czarną hondą prelude z 1991 r. ze studentem zarządzania Krzysztofem z Gniewkowa (130 koni burczało basowo) i oplem astrą - interesująca rozmowa z młodym inżynierem drogownictwa, który prowadził w skarpetkach, białych zresztą.
Dowiedziałem się po drodze trzech rzeczy: po zmianie burmistrza fajnie się mieszka w Gniewkowie, bo płynie kasa z Unii; jakość asfaltu w Polsce jest kijowa, bo ci z nadzoru robią przekręty; polskiemu inżynierowi po studiach bardziej się opłaca układać kafelki w USA niż budować mosty w Polsce.
Kilka minut po godzinie 16.00 znalazłem się na peryferiach Inowrocławia przed restauracją „Savana”. Oczekiwanie: 12 minut. Auto: volkswagen T4. Kierowca: sympatyczny dwudziestoparolatek Tomek, zajmujący się rozwożeniem akumulatorów. Rozmowa: o fotoradarach, złym oznakowaniu, szkłach kontaktowych, pożytkach płynących z posiadania w aucie radia CB i o tym jak uniknąć punktów karnych.
Tomek: - Jak tam dróżka z Nowej Wsi Wielkiej do Bydgoszczy?
Odzew: - Stoją z suszarką na 163 kilometrze i k... (szum, niecenzuralny bełkot), a dalej już spokojnie...
Warto wiedzieć
Autostop w odwrocie
Trasę liczącą około 150 km pokonałem w 7 godzin. Wynik dramatyczny. Najwięcej, bo półtorej godziny, spędziłem na poboczu wylotówki z Torunia. Najszybciej wyjechałem z Gniewkowa, czekając niecałe 10 minut. Korzyść turystyczna: zwiedziłem główną ulicę toruńskiego Podgórza. Przejechałem się czterema samochodami; jedną furgonetką i trzema osobowymi. Kierowcami byli młodzi mężczyźni między dwudziestką a trzydziestką, w tym jeden student. Z rozmów z nimi wynikało, że rzadko zabierają autostopowiczów.
Autostop doczekał się w Polsce nawet oficjalnej, wspieranej przez instytucje państwowe akcji. Począwszy od 1957 r. drukowano specjalne książeczki autostopowe z kuponami dla kierowców. Ci kierowcy, którzy uzbierali na kuponach największą liczbę kilometrów, otrzymywali drobne nagrody. W 1972 r. książeczka kosztowała 45 zł. W ramach tej opłaty otrzymywało się ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków.