https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Warto było wtedy to robić

Paweł Antonkiewicz
- Władzy nie podobało się, że rodzi się ruch, którym nie mogłaby sterować - mówi TELESFOR HORODECKI z Olszewki, działacz wolnych związków rolniczych w regionie.

- Władzy nie podobało się, że rodzi się ruch, którym nie mogłaby sterować - mówi TELESFOR HORODECKI z Olszewki, działacz wolnych związków rolniczych w regionie.

Dlaczego w sierpniu 1980 roku zaczęły się protesty robotników i chłopów?

To była reakcja na nienormalną sytuację we wszystkich dziedzinach. Na demokrację, która nią wcale nie była, bo decyzji nie podejmowały osoby wybrane przez ludzi. Namiastką samorządu na wsi były spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” i Kółko Rolnicze a właściwie SKR, tyle tylko, że pani z okienka w GS -ie czy dysponent sprzętu w SKR byli ważniejsi niż rolnik, członek spółdzielni. Znam to z praktyki, bo byłem członkiem rady nadzorczej. Był to także protest wywołany fatalną sytuacją gospodarczą - nawozy, materiały budowlane, pasze czy środki ochrony roślin można było kupić z przydziału specjalnej komisji, czyli po uznaniu.<!** reklama>

Co najbardziej bolało?

W miastach brakowało żywności. O mieszkaniu, przydziale na samochód czy ciągnik często decydował sekretarz partii albo urzędnik w gminie. Rolnik, właściciel gospodarstwa był skazany na monopol państwowy. Środki do produkcji miało państwo, które prowadziło też skup płodów rolnych. Symbolem jego nieudolności był coroczny problem braku sznurka do snopowiązałek przed żniwami. W Polsce 75 procent ziemi zajmował sektor państwowy, który był uprzywilejowany, tam nie mogło niczego brakować, a 70 procent produkcji pochodziło z gospodarstw indywidualnych.<!** Image 2 align=none alt="Image 182477" sub="Fot. Paweł Antonkiewicz">

Jaki był pomysł by to zmienić?

Wziąć sprawy we własne ręce. Chcieliśmy być traktowani tak, jak na to zasługiwaliśmy. Chcieliśmy sami decydować o naszych gospodarstwach i naszych rodzinach. Chcieliśmy mieć swoje niezależne związki, kółka rolnicze, być u siebie naprawdę gospodarzami.

Co władza na to?

Bardzo jej się nie podobało, że na wsi rodzi się nie tylko jedność rolników, ale autentyczny ruch, którym nie mogłaby sterować. To stąd wzięły się próby rozbicia spontanicznie powstającego związku, a później problemy z rejestracją NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”

Czuliście obecność władzy za sobą?

Nieustannie, a w okresie stanu wojennego władza nie miała już żadnych skrupułów w podejmowaniu działań represyjnych. Wtedy służba bezpieczeństwa pod byle pretekstem urządzała w domach rewizje, szukając niezależnych wydawnictw, co także miało służyć zastraszaniu nas. Uciekała się do innych wybiegów, mieli, niestety, swoich informatorów. Kiedy popsuł mi się ciągnik i nie mogłem zdobyć do niego części, zjawił się uprzejmy pan, który mi ją zaoferował, więc ktoś musiał służby „poinformować”. Było to szczególnie niebezpieczne, bo korzystając z takiej „bezinteresownej” okazji, służby miały haka. Mieliśmy kłopot z dostawą żywności dla internowanych i ich rodzin. Zbiórki przeprowadzaliśmy przez kościół lub komitet prymasowski. Ta akcja była pod szczególnym nadzorem służb, gdyż myślano, że żywność to wybieg, a tak naprawdę chodzi o kolportaż podziemnej prasy.

Rolnicy chcieli pomagać ?

Chcieli, choć sami nie mieli dużo. Kiedyś w moim gospodarstwie po świniobiciu przygotowywaliśmy przetwory podrobowe i wiejską kiełbasę z przeznaczeniem dla internowanych i nagle zjawili się smutni panowie, których ktoś musiał o tym powiadomić. Nic zrobić nic mogli, bo na własne potrzeby można było zabić świnie, jak to jednak teraz wywieźć, żeby uniknąć konfiskaty? Udało się jednak, jedzenie trafiło do księdza Jeżyckiego w Bydgoszczy. Były też inne akcje, na przykład, rodzina Łąpiesiów z Karnówka użyczyła samochód ciężarowy i zbieraliśmy żywność, jadąc od wsi do wsi. Esbecja jednak dzięki swoim informatorom częściowo znała nasze plany, stąd rewizje i zatrzymania pod byle pretekstem.

Wie Pan dzięki komu?

Wtedy nie, teraz już wiem. Smutne to, ale nie ma sensu ciągle do tego wracać, roztrząsać i żyć przeszłością. Przykro jednak było mi kilka razy już wtedy. W pierwszych dniach stanu wojennego byłem w Nakle i natknąłem się na patrol Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, a w nim na rolnika - związkowca. Czułem się samotny, kiedy znajomi na mój widok przechodzili na drugą stronę ulicy, znikali w bramach. Kiedyś z przystanku w Olszewce zabrał mnie do Nakła samochodem znajomy. Po kilku dniach jego żona miała do mnie straszne pretensje, bo męża przesłuchiwali, wypytując, dokąd mnie wiózł, co wiozłem, czy naprawdę spotkał mnie przypadkiem?

A jak spędził Pan 13 grudnia 1981 roku?

Nie miałem czasu oglądać telewizji, więc nie wiedziałem, że Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Powiedziała mi o tym żona. A potem aż dwoma samochodami przyjechali smutni panowie i kazali się zbierać. Jechaliśmy do Szubina i po drodze nie mogliśmy wyminąć kolumny wojskowej. Ciężarówki z wojskiem, radiostacje, kuchnie polowe. Co jest? Wojna? Byłem załamany. Jeżeli zatrzymuje się zwykłego działacza związkowego, to jaki los spotkał tych naprawdę ważnych?

Warto było się narażać?

Warto, choć nie wszystko jest takie, jak miało być. Niczego nie żałuję, zrobił bym to jeszcze raz. Chociaż boli, że tak wielki był koszt przemian, które nastąpiły. Na szczęście, nie słychać już komuno wróć! To było bardzo głupie. Żal, że już mam swoje lata i że... tak późno mogłem zacząć grać w golfa. W PRL-u każdy kłos był na wagę złota, a żywności stale brakowało. Teraz są pola golfowe, a półki pełne produktów.

Telesfor Horodecki. Mieszkaniec Olszewki, absolwent liceum w Nakle, właściciel gospodarstwa rolnego, przekształconego w agroturystyczne, którego największą atrakcją jest pole golfowe. Wieloletni sołtys Olszewski, od początku lat 80. działacz chłopski, współzałożyciel NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski