Klimat miasta tworzą przede wszystkim ludzie. Szczególnie ci niezwykli. Weseli, z humorem i aktywni. Bez względu na wiek i okoliczności.
Do takich osób należy na pewno Jerzy Sobczyński. Przez 40 lat był związany z bydgoską operą. Jak sam mówi, jego spotkanie z Bydgoszczą było w pewnym sensie dziełem przypadku.
Z Łowicza, gdzie się urodził, szybko trafił do Łodzi. Tam studiował i trenował swój bardzo oryginalny niski głos. Szybko okazało się, że jego talent otwiera mu wiele drzwi. Występował, między innymi, w zespole „Mazowsze” i Centralnym Zespole Wojska Polskiego. - Występy w zespole wojskowym były prawdziwą przepustką do tego, by zwiedzić kraj. Odwiedziliśmy wtedy chyba wszystkie jednostki wojskowe - mówi Jerzy Sobczyński. Po przypadkowym występie na przesłuchaniu w Bydgoszczy tu dostał etat w operze. Przez 40 lat pracy na deskach bydgoskiej opery zdarzyło się również wiele komicznych sytuacji. - Kiedy śpiewałem partię Bazylego w „Cyruliku Sewilskim”, pękły mi spodnie. Cała scena się śmiała, ale na widowni nikt tego nie zauważył. Pewnie nawet, gdyby ktoś z widzów zwrócił na to uwagę, to pomyślałby, że to i tak musi tak być - śmieje się pan Jerzy.
O przeprowadzce na inne osiedle nie chciał słyszeć.
- Miałem propozycję przenosin, między innymi, na bydgoskie osiedle Leśne. Jednak wrosłem w to osiedle i naprawdę mi się tu bardzo podoba. Wszędzie mam blisko. Tu mam znajomych oraz przyjaciół. Zdecydowałem, że tu zostaję i w ogóle nie żałuję mojej niegdysiejszej przeprowadzki z Łodzi - stanowczo stwierdza śpiewak.