Śpi w dzień, rysuje w nocy. Do pracy są mu niezbędne kartka A4, cienkopis oraz „fajki”, kawa i inne „wesołe używki”. Czasem całymi tygodniami nie ogląda naturalnego światła. Słońce jest wrogiem. Przeszkadza w tworzeniu.
<!** Image 2 align=left alt="Image 15156" >Ogromne biurko, a na nim szkice, projekty, plansze, dziesiątki ołówków i przyborów kreślarskich. Jeśli ktoś właśnie tak wyobraża sobie pracownię jednego z najbardziej interesujących polskich komiksiarzy młodego pokolenia, rozczaruje się.
Michał „Śledziu” Śledziński nie znosi biurek. W swoim mieszkaniu na toruńskim osiedlu Koniuchy ma wprawdzie jedno, ale malutkie. - Byle tylko zmieściła się kartka papieru - mówi lekko zachrypnięty rysownik. Na zegarze 15. Śledziu przed chwilą wygrzebał się z pościeli. Przeciera zapuchnięte oczy, wstawia wodę na kawę, zapala papierosa. - Fajki i kawa są mi niezbędne do pracy. Tak jak kartka A4 i zwykły cienkopis.
Śledziu rysuje od małego. Kiedy tworzył swoją pierwszą obrazkową historyjkę o rycerzach, nie znał słowa „komiks”. Odkrył je później.- Miałem jakieś 5 lat. Przetrząsałem taką magiczną domową szafkę w poszukiwaniu kalendarza z gołymi babkami - śmieje się. - Zamiast tego znalazłem komiks. To był „Kapitan Żbik”. Przejrzałem zeszyt uważnie i już wiedziałem, czym będę się w życiu zajmować.
<!** Image 3 align=right alt="Image 15157" >Dużo później było bydgoskie liceum plastyczne i praca dyplomowa. Śledziu przygotował komiks. Kilka dobrych plansz. Fabułka wartko skakała z kadru na kadr, do tego kolor, czyli jak mówi Śledziu „pełna profeska”.- Niezłe... - pokiwał z uznaniem głową egzaminator. - Tylko czemu, do diabła, poprzecinane tymi kreskami?
Pierwsza kasa wpadła za humorystyczną historyjkę o przygodach Fida i Mela. Komiksem zainteresowało się czasopismo „Świat gier komputerowych”. - Fido i Mel to tacy stuknięci kolesie, którzy zajmują się głównie młóceniem w odjechane gierki - opowiada Śledziu. - Czyli trochę jak ja. Przy konsoli spędzam połowę życia.
Drugą połowę wypełnia komiks. Na studia zabrakło, niestety, miejsca, chociaż próby zdobycia wyższego wykształcenia Śledziu podejmował dwukrotnie: - Wykończyło mnie to ranne wstawanie. Cały dzień snułem się jak potłuczony, a po powrocie na chatkę nawet nie chciało mi się myśleć o rysowaniu. Trzeba było jasno określić życiowe priorytety.
<!** Image 4 align=left alt="Image 15158" >Zwyciężył komiks. Najważniejszym dokonaniem Śledzia w tej dziedzinie jest cykl „Osiedle Swoboda”. Przez kilka lat czarnobiałe historyjki o perypetiach grupki postrzelonych kolesi, których protoplastami są kumple Śledzia z bydgoskiego Szwederowa, ukazywały się na łamach magazynu komiksowego „Produkt”. Śledziu był redaktorem naczelnym tego pisma. Pierwsze numery „Produktu” odniosły spory sukces marketingowy. Potem było już gorzej. Zgon magazynu nastąpił po 24 numerze. - Praca przy „Produkcie” dawała mi dużo radochy - wspomina Śledziu. - Zwłaszcza nasze rysunkowe maratony, które urządzaliśmy, gdy zaczynały gonić terminy. Mieszkałem wtedy w Poznaniu. Wpadała do mnie produktowa ekipka i rysowaliśmy nawet przez 40 godzin bez przerwy. Potem dwie godzinki snu i od nowa.
<!** Image 5 align=right alt="Image 15159" >Po śmierci „Produktu” „Osiedle” zaczęło ukazywać się w formie samodzielnych zeszytów. Doszedł kolor, a sama historia dojrzała razem z jej twórcą i stanowi obecnie, w pewnych kręgach, dzieło kultowe. Niebawem ukaże się jego ostatnia część. - Potem robię sobie dwumiesięczną przerwę. Zamierzam oddawać się wyłącznie rozrywce elektronicznej - oznajmia rysownik.
Spora część komiksiarzy działających w naszym regionie przewinęła się przez bydgoskie liceum plastyczne. Słynny „plastyk” kończył, m.in., Andrzej Janicki, czyli Dziadek - jak młodzi komiksiarze z Torunia i Bydgoszczy nazywają tego 40-letniego rysownika. Mówią, że Dziadek nie uczył ich wprawdzie, jak rysować, ale za to nauczył, jak być rysownikiem. A jest to bardzo specyficzny tryb życia. - Proszę nie robić ze mnie jakiegoś mentora - wzbrania się z uśmiechem Andrzej Janicki. - Pokazałem po prostu kilku zdolnym chłopakom, o co mniej więcej biega w tym całym wydawniczym bałaganie.
Janicki dorobił się miana mistrza pierwszej strony. A to za sprawą sporej liczby komiksów rozpoczętych, ale do dziś nieukończonych. W jego szufladzie drzemie kilka naprawdę ciekawych pomysłów. Rysunkowe historyjki Andrzeja, takie jak: „Red”, „Pixel”, czy „Kranz” ukazywały się w najważniejszych polskich magazynach komiksowych. Dziś już się nie ukazują. Na rynku nie pozostało bowiem ani jedno takie czasopismo. - Efemeryczny żywot to charakterystyczna cecha większości polskich magazynów komiksowych - mówi dr Tomasz Marciniak, socjolog z UMK w Toruniu, a zarazem miłośnik komiksów. - A przecież nasi rysownicy to pierwsza liga. Najwyższy światowy poziom. Gorzej z czytelnikami. Komiks ciągle kojarzy się w Polsce z czymś niepoważnym, dziecinnym.
<!** Image 6 align=left alt="Image 15160" >Nic bardziej mylnego. Komiks to medium. Wrażliwe, ostre i szybkie. Dobrzy komiksiarze, a jest ich kilku, rozrysowują na kadry paradoksy rzeczywistości, tworząc dzieła często prześmiewcze, ale z pewnością błyskotliwe. Taki jest chociażby „Wilq” Bartosza i Tomasza Minkiewiczów. Ten narysowany prymitywną kreską „superbohater” nie ma zbyt wiele specjalnych umiejętności. Potrafi tylko latać i nieźle gra w Quake’a. Sporo jest w tym komiksie wulgarności, ale również oryginalnego poczucia humoru i inteligentnej gry z czytelnikiem. Z kolei „Jeż Jerzy” Rafała Skarżyckiego i Tomka Leśniaka to bezlitosne szyderstwo z fanatyzmu i głupoty części polskiego społeczeństwa. Niestety, rysowanie komiksów nie jest w Polsce zajęciem zbyt intratnym. Praktycznie wszyscy komiksiarze utrzymują się ze zleceń reklamowych. Trudno przewidzieć, jaka przyszłość czeka polski komiks. Doktor Marciniak uważa, że ta forma sztuki umiera, a Internet staje się gwoździem do jej trumny. Na szczęście młodym rysownikom wciąż nie brakuje zapału. Wystarczy spojrzeć na monumentalny projekt Śledzia. Rysownik przygotowuje się do podróży po Japonii. Chce zbierać tam materiały do czterystuplanszowej powieści rysunkowej. - Myślę o takiej nietypowej mieszance Kurosawy, Tarantino i „National Geographic” - wyjaśnia artysta.
Powstały już nawet pierwsze rysunki. Wyglądają imponująco.