Trzynaście łóżek, czterech lekarzy, dwa inkubatory. Wystarczyło na prawdziwy sukces. Tu także kobiety krzyczą, a mężczyźni mdleją. Dlaczego więc tyle torunianek i bydgoszczanek chce rodzić właśnie w Chełmży?
<!** Image 2 align=right alt="Image 43042" sub="Osiemnastoletnia Kasia Tutak ze swoją czterodniową córeczką, Zuzią. Przyjechała ją urodzić do Chełmży z Torunia. - Bo nigdzie indziej bym nie urodziła - mówi twardo.">Łososiowa elewacja i przyciemnione okna szpitala to jedyny ładny akcent w tej okolicy. Szewska i Rynek Garncarski straszą odrapanymi kamieniczkami. 18-letnia Kasia Tutak nie ma siły jeszcze wyglądać przez okno. Bacznie śledzi sen swojej 4-dniowej Zuzi. Mieszka w Toruniu. Przed terminem porodu przeprowadziła się do mamy, do Wybcza pod Chełmżą. - Bo nigdzie indziej bym nie urodziła - mówi twardo.
Rodzić po ludzku
Porodówka Szpitala Powiatowego w Chełmży robi karierę. Liczba porodów dynamicznie rośnie. W 2005 było ich 320, w ub.r. - już 450! Prawie połowa pacjentek jest spoza rejonu, z Torunia, Bydgoszczy, Wąbrzeźna, Grudziądza.
Porodówka zajęla 3 miejsce w kraju w akcji „Rodzić po ludzku 2006”. Organizatorzy dostali około 40 tys. ankiet od mam z całej Polski. Jest sukces? - Jest! Wspaniały, bo jury stanowiły same kobiety - cieszy się dr Maciej Kaatz, zastępca ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.
Zakochana w ginekologu
„Tylko” 13 łóżek, 3 stanowiska dla rodzących, wanna do masażu i raptem 2 inkubatory. „Tylko” 4 lekarzy (niebawem dobije piąty, Szymon Bednarek, czekający na specjalizację), zaledwie 15 położnych. Okazuje się jednak, że to wystarczy. Za tą ekipą ciągną tłumy kobiet. Ordynator dr Lech Mizarewicz przyjmuje w Toruniu, podobnie jak dr Jolanta Danninger. Wierne pacjentki mają także doktorzy Kaatz i Ewa Szulist. - „W swoim ginekologu” można się dosłownie zakochać - śmieje się Dorota (27 lat, dwa porody w Chełmży). - Obojętnie, czy to mężczyzna, czy kobieta. Staje się gwarancją bezpieczeństwa, odgania lęki, dodaje sił. Po 9 miesiącach wizyt u dr. Mizarewicza chciałam, by to on odbierał mój poród. W Chełmży było to możliwe.
To nie kombinat
Na małej porodówce żadna kobieta nie jest numerkiem. Nie ma „tej z czwórki”, ani „cesarki z dwójki”. - Od początku mówiono do mnie pani Agnieszko. Lekarz prowadził mnie od pierwszego miesiąca ciąży. Pamiętał, jak na imię ma mój mąż i prognozowaną wagę dziecka. A salowa wiedziała, że mam kubek ze słoneczkiem - wspomina 24-letnia Agnieszka. Trzy lata temu w Chełmży urodziła Julka, w maju ub.r. - Łucję. Przed pierwszym porodem bała się wszystkiego. - Ale najbardziej chyba o pieniądze - opowiada. - W moim rodzinnym mieście za poród z bliską osobą się płaci, a za życzliwość położnej należy się koperta. Tutaj to wszystko miałam za darmo.
O tym, że małe jest dobre, mówią i kobiety, i personel. Doktor Danninger pracowała wcześniej w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Toruniu. - To był kombinat - ocenia dziś z chełmżyńskiej perspektywy. - Poród jest wydarzeniem intymnym. Stworzenie ciepłej, wręcz rodzinnej atmosfery nie jest możliwe w warunkach kilkudziesięciu łóżek i kilku jednocześnie rodzących.
W Chełmży nie ma sal porodowych. Są „pokoje narodzin”. Rodząca przed godziną zero spaceruje, leży w wannie, kręci się na poduszkach. Ma swobodę i, jeśli tylko zechce, bliską osobę przy sobie. Na bieżąco informowana jest o tym, co dzieje się z nią i dzieckiem.Wie o każdym aplikowanym jej czy maleństwu środku, włącznie z witaminą. Wie, kiedy, dlaczego i czym się ją znieczula. O zmuszaniu do lewatywy czy goleniu krocza nie ma nawet mowy.
- Skóra przy skórze i cyc! - śmieje się Dorota. To naczelne zasady: dzidziuś jeszcze z nieprzeciętą pępowiną kładziony jest na brzuch matki. Potem dopiero więź zostaje zerwana (coraz częściej tną tatusiowie), maleństwo jest oceniane w skali AGPAR. Wreszcie trafia ponownie do mamusi, kiedy zakończy się druga faza porodu. - Pamiętamy o tym, żeby znalazło się przy matczynej piersi w ciągu 2 godzin - podkreśla dr Bednarek.
Później każda mama z dzieckiem dostaje swój apartament. W Chełmży to norma: dla jednej kobiety po porodzie - jeden pokój. - Nie trzeba prosić położnych o podanie dziecka do karmienia, o opiekę nad małym, gdy się chce załatwić czy wykąpać, o zmianę pościeli - mówi Dorota. - One same pytają, w czym pomóc.
<!** reklama left>Ekipa chełmżyńskich położnych to prawdziwy skarb. Średnia wieku: 40 lat. Średnia w zawodzie: prawie 20 lat. - Większość z nas ma dwoje dzieci, urodzonych (gdzieżby indziej!) w Chełmży. Wydaje mi się, że dobrze rozumiemy inne kobiety - uśmiecha się Iwona Pachoń, żelazna siostra oddziałowa o delikatnej powierzchowności.
W kryzysowych latach 80. w chełmżyńskim szpitalu bieda piszczała z każdego kąta. - Był rok 1984. Po elitarnym w tamtym czasie szpitalu wojskowym w Toruniu, gdzie odbyłam staż, Chełmża była dla mnie szokiem - wspomina Iwona Grzybowska, oddziałowa bloku operacyjnego (tu odbywają się porody, przy których potrzebne jest cesarskie cięcie). - Brakowało nawet bielizny, nie mówiąc o sprzęcie, narzędziach. Pamiętam, jak gotowałyśmy jednorazówki...
Nikomu do głowy nie wpadłby wówczas poród rodzinny. - „Cesarki” też wyglądały inaczej. Dziś lekarze decydują błyskawicznie. Coś jest nie tak: tniemy. Kiedyś kobiety i dzieci męczyły się po 12 godzin i więcej. Cesarskie cięcie stosowano jak ostatnią deskę ratunku albo przywilej dla wybranych. No, i kobiecie wyłączano świadomość. Nierzadko budziła się otumaniona po 2 dobach.
Wielka tajemnica
Maria urodziła w Chełmży obu synów. Starszego w 1976 roku, młodszego 3 lata później. - Koleżanki rodzące w Toruniu opowiadały koszmary o taśmowej produkcji w Toruniu, więc wybrałam Chełmżę, skąd pochodzę - opowiada. - Może i było biednie, ale serdecznie i spokojnie. W porównaniu z Toruniem - kurort. Wtedy od razu po porodzie wręczano nam ulotki mleka w proszku. Karmienie piersią uznawane było za cywilizacyjne zacofanie - śmieje się Maria.
- Każdy poród niesie cień niepokoju. Ale rodząca nie powinna tego czuć. To muszę czuć ja - tej zasady od 24 lat trzyma się dr Kaatz. Przez tak wiele lat odbiera porody w Chełmży i, jak mówi, narodziny wciąż wydają mu się wielką tajemnicą.