https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tysiąc kilometrów od gniazda

Radosław Rzeszotek
Szpic nie miał sobie równych. To szczęście, gdy choć raz w życiu uda się wyhodować takiego ptaka. Jako jedyny w gołębniku miał imię

Szpic z pozoru nie różnił się zbytnio od sióstr i braci, ale kiedy przychodziło mu latać na długich dystansach, patrzyło się na niego z przyjemnością. Henryk Ernest zawsze uśmiechał się na jego widok. Ptak zaginął w Chorzowie pod zawalonym dachem.

<!** Image 2 align=right alt="Image 16351" >O hodowcach gołębi i ich pasji wielu usłyszało dopiero po tragedii na Śląsku. Tymczasem w Toruniu i Bydgoszczy jest ich prawie 500. Hodowla gołębi to zajęcie dla cierpliwych. Większość hodowców, którzy szczycą się osiągnięciami, zajmuje się tym od dzieciństwa bądź wczesnej młodości. Każdy hodowca podkreśla, że im więcej poświęci się czasu ptakom, tym lepsze osiągnie się rezultaty. Choć gwarancji wyhodowania ptasiego mistrza nie ma nigdy.

Męski sport

- Przejąłem zamiłowanie do gołębi po moim ojcu - mówi Henryk Ernest. -Sądziłem, że któreś z trojga moich dzieci przejmie je po mnie. Niestety, jest inaczej...

Ernest jest najbardziej uznanym toruńskim hodowcą gołębi. Jego ptaki zdobyły tyle nagród, że ich właściciel nie ma już gdzie stawiać pucharów. Zaledwie jedna czwarta trofeów mieści się na honorowym miejscu w pokoju gościnnym. Hodowca nie rozczula się nad osiągnięciami. Podkreśla, jak większość hodowców gołębi pocztowych, że wyżej ceni sobie miłość do ptaków.

<!** Image 3 align=left alt="Image 16352" >- Zaczynałem w 1988 r., kiedy byłem w wieku mojego syna - uśmiecha się Grzegorz Szydłowski, wiceprezes koronowskiego oddziału Polskiego Związku Gołębi Pocztowych. - Dostałem od znajomych parę ptaków i zacząłem się nimi zajmować. Początek był trudny. Do gołębnika dostał się jakiś gryzoń i wymordował stado. Miałem rok przerwy, ale wróciłem do hodowli.

Dziś Grzegorz Szydłowski jest właścicielem stuhektarowego gospodarstwa w Nowym Dworze pod Koronowem i ma stado gołębi liczące około 200 ptaków. Niektóre z nich uczestniczyły w przelotach na odległość 800 km. - Kiedy moje ptaki brały udział w pierwszych przelotach, radość sprawiał mi sam ich powrót - uśmiecha się Szydłowski. - Potem zaczęła się rywalizacja. Prawdziwy, męski sport. W dniu przelotu sprawdzało się co godzinę gołębnik i kiedy pokazał się w nim ptak, człowiek pękał z dumy.

Szydłowski nie nadaje imion ptakom. Rozpoznaje je wszystkie.Zerknie i jest w stanie podać numer obrączki na nodze swojego gołębia.

- Gołębie to nie jest tania pasja - stwierdza Henryk Ernest. - Utrzymanie stada stu sztuk kosztuje około 300 zł miesięcznie. Trzeba kupować karmy, witaminy, odżywki. Stoiska z tymi artykułami znajdowały się w chorzowskiej hali...

Zwycięzcy z gołębnika

Tradycja hodowli gołębi pocztowych służących do dalekich przelotów zaczęła się w Belgii. Stamtąd przywędrowała do większości krajów europejskich.

<!** Image 4 align=right alt="Image 16353" >Dziś hodowcy zrzeszeni są w związku, który organizuje przeloty ptaków nawet na odległość tysiąca kilometrów. Każdy ptak biorący udział w zawodach, jest obrączkowany. W specjalnej klatce, wraz z innymi ptakami, wywożony jest na odpowiednią odległość i wypuszczany. Zwycięzcą zawodów zostaje ptak, który najszybciej wróci do gołębnika.

- Powrót ptaka do gołębnika odnotowany jest przy pomocy czytnika elektronicznego, który rejestruje pojawienie się chipa zamontowanego w obrączce - wyjaśnia Grzegorz Szydłowski, który w swoim okręgu odpowiada za organizację przelotów. - Mniej nowoczesna metoda polega na wkładaniu obrączki do specjalnego zegara. Zapisuje on dokładną datę i godzinę włożenia obrączki.

W trakcie przelotu gołębie nigdy nie lecą do gołębnika w linii prostej. Kluczą, szukają dolin, omijają lasy, w których czają się ich najwięksi wrogowie - jastrzębie. Nie wszystkim uda się powrócić do gołębnika. Gdy wieje silny przeciwny wiatr, są burze magnetyczne, jest upał bądź pada deszcz, część ptaków ginie. - Najważniejsza jest nie siła fizyczna, ale wola walki i siła charakteru ptaka - dodaje Ernest. - Niektóre tak bardzo chcą wrócić do gołębnika, że lecą non stop, aż padną ze zmęczenia. Jak tu nie mieć szacunku do takiego zwierzęcia? Niektórym może się wydawać, że charakter to mają psy lub koty. Gołębie też mają swój rozum.

W objęcia samiczki

Aby zachęcić gołębia pocztowego do powrotu do gołębnika, polscy hodowcy stosują głównie metodę gniazdową. Polega ona na odłączeniu samczyka od zapłodnionej samiczki. Stęskniony samiec pędzi do domu ile sił. Podobnie samiczka oderwana od gniazda.

<!** Image 5 align=left alt="Image 16354" >Drugą metodą jest „wdowieństwo”. Ptaka przewidzianego do przelotu oddziela się od partnera. Tuż przed wysłaniem na przelot, wkłada się go ponownie do gniazda na około pół godziny. To wystarczy, aby gołąb starał się jak najprędzej wrócić do domu.

- Niektóre moje gołębie latają ze średnią prędkością około 90 km/h - mówi Grzegorz Szydłowski. - Gdy rankiem wypuszczane są z północno-zachodnich Niemiec, wieczorem wracają do gołębnika pod Koronowem.

Dziesięcioletni syn Szydłowskiego, Paweł, także należy do związku hodowców gołębi pocztowych. Z dumą opowiada, że podczas jednego przelotu kilka jego gołębi było szybszymi od ptaków taty. - Na początku koledzy w szkole zazdrościli mi, że mam swoje gołębie - uśmiecha się Paweł. - Teraz już się z tym oswoili. Chciałbym być takim hodowcą jak tata...

Podczas tegorocznej wystawy gołębi pocztowych w Chorzowie, reprezentacja toruńskiego okręgu składała się z 28 ptaków. Po zawaleniu się dachu, do domów powróciło zaledwie 7.

- Wyszliśmy z hali pół godziny przed jej zawaleniem - wspomina Henryk Ernest. - Byliśmy już w autokarze, gdy zadzwonił do mnie kolega uwięziony pod gruzami. Kiedy dowiedziałem się, co się stało, nie mogłem uwierzyć. Myślałem, że to żart... Gdyby dach runął 2 czy 3 godziny wcześniej, podczas wręczania nagród, ofiar byłoby znacznie więcej.

S**zpic wróci...**

W hali śląskich targów pozostał Szpic, najlepszy gołąb pocztowy Torunia w 2005 r. Henryk Ernest stracił już nadzieję na jego powrót. Lecz wciąż wychodzi przed dom i zerka w niebo i do gołębnika. Pamięta, że Szpic z wyjątkowo trudnego przelotu potrafił wracać nawet przez 7 dni. Jeśli przeżył

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski