Mimo żwawego początku rozgrywki, trudno nie zastanawiać się, po co potrzebne są KO prawybory. Przecież do niedawna wydawało się, że Trzaskowski jest murowanym kandydatem na prezydenta, sprawdzonym w boju podczas poprzedniej kampanii. Kandydatem, który tylko o włos przegrał z urzędującym prezydentem w sytuacji, gdy kandydat popierany przez PiS miał do pomocy i aparat władzy, i podporządkowane mu media publiczne.
Sławomir Nitras, poseł KO i minister sportu, w sobotę tłumaczył w telewizji, że trzeba było zdecydować się na prawybory, skoro ambicje prezydenckie wyartykułował tak znany i uznany polityk, jak Radek Sikorski. Zastanawiam się w tym kontekście, jaki jest w koalicji próg rozpoznawalności i uznania dla polityka, powyżej którego nie można odmówić mu prawa do udziału w prawyborach. Czy gdyby na przykład wspomniany wyżej Nitras, postać bez wątpienia rozpoznawalna, zechciał zostać prezydentem, to też by mu nie odmówiono?
Zastanawiam się także, czy aby ogłoszenie prawyborów nie jest sygnałem tego, że istnieje jakiś opór wewnętrzny w gronie liderów (a może lidera?) KO przeciwko kandydaturze Trzaskowskiego. Co bowiem mogą dać prawybory? Popularności rywali nie podniosą, bo obaj są wystarczająco popularni. Nie sądzę też, by różnili się przekazem programowym. Na spotkaniu w Bydgoszczy Trzaskowski mówił m.in. o konieczności i możliwości dogadania się z prezydentem Trumpem. Prawdopodobnie to samo powiedziałby Sikorski.
Jedynym, co może dość wyraźnie różnić Trzaskowskiego i Sikorskiego, są osobowość i temperament. Od razu wychwycił to Roman Giertych, publicznie opowiadając się za Sikorskim, bo zdaniem Giertycha, będzie on „twardym przywódcą”, odpowiednim na dzisiejsze, trudne czasy.
A ja się obawiam, czy nie za wielu jest już twardych przywódców, jak na jedną, małą planetę.
