Udawałam zabłąkanego turystę z maleńkiego miasta powiatowego. Pytałam mieszkańców o drogę, a przy okazji, co ładnego można zobaczyć w Bydgoszczy. Co usłyszałam? <!** Image 2 align=none alt="Image 154402" sub="Dziewczyny tłumaczą mi, jak dojść do przystanku tramwaju wodnego. Doradzają, co warto zobaczyć. Wymieniają, m.in., gmach poczty głównej i fasady zabytkowych kamienic przy ul. Gdańskiej. Bez przewodnika, ale zaopatrzona w mapę ruszyłam na turystyczny podbój Bydgoszczy. Fot. Tadeusz Pawłowski">
Dworzec Główny Bydgoszcz wita zapachami z dworcowych barów i przyczajonymi bezdomnymi. Ogólnopolski standard. Rozglądam się w holu głównym za punktem informacji turystycznej. - Chce sobie pani wycieczkę wykupić? - pani w okienku z napisem „Informacja PKP” nie wie, o co mi chodzi, w końcu zaskakuje. - Punkt dla przyjezdnych rzeczywiście był kiedyś na dworcu, ale dawno i już zlikwidowali.
Zagubiony turysta
Turysta może poczuć się zagubiony. Żadnych tablic, drogowskazów. Stoję zdezorientowana przed dworcem, gapiąc się w mijających mnie obojętnie ludzi. Pukam w ramię dwudziestolatka z jasną grzywką, plecakiem i plikiem ulotek w ręku. Częstuje mnie uśmiechem. Chce pomóc. Szuka wzrokiem po fasadach okolicznych domów tabliczki z napisem „IT”. Gdy nic nie znajduje, patrzy przepraszająco.
Pytam po kolei: starszą panią na przystanku przy dworcu (na rogu kamienicy, do której mnie kieruje jest, ale sklep z artykułami za 2 złote), zaczepiam kobietę z wózkiem, pana z pieskiem, dwie panie z zakupami. Jakby się zmówili. Coś mi się na pewno pomyliło, bo w Bydgoszczy żadnego takiego punktu nie ma, dawno polikwidowali, teraz są tylko biura turystyczne i tam trzeba pytać.
Nawet mój rodzinny 15-tysięczny Człuchów ma coś w rodzaju punktu informacyjnego dla turystów, a w 350-tysięcy Bydgoszczy miałoby go nie być?
Idę ulicą Dworcową w kierunku centrum, przy okazji rozmów o nieszczęsnym biurze dla turystów postanawiam pytać ludzi, co w Bydgoszczy jako turystka powinnam zobaczyć.
Co zobaczyć? Nic!
Pięćdziesięciolatek w klapkach z siatką z zakupami: - Nic. Sam szajs tu jest - nieźle się zaczyna, myślę. Mężczyzna nie daje wejść sobie w słowo. - Już lepiej jest w małej Tucholi, przynajmniej jest zieleń, lasy, a w Bydgoszczy? Nic. Co mam pani powiedzieć? Urodziłem się tutaj i wiem, co mówię - udaje mi się wtrącić coś o wyspie w środku miasta. - Eee... może tylko to.
Kolejna rozmowa i znów to samo. Tym razem para dwudziestolatków. Mówię, że mam dwa dni na zwiedzanie. - Dwa dni?! Słabo… - patrzą współczująco. - Przecież tu nie ma czego oglądać - autentycznie przejęli się, co ja będę robić przez ten czas. - Na Wyspie Młyńskiej na razie same koparki. Amfiteatr budują. Jest jeszcze Myślęcinek, stadion miejski, no i tramwaj wodny…
Wystylizowana na gejszę młodziutka dziewczyna ratuje wizerunek miasta. - Malownicza Wenecja Bydgoska, wieczorem koniecznie klub muzyczny „Mózg”. Znany na całą Polskę z dobrych koncertów...
Przewodników nie ma
Bydgoskie Centrum Informacji, czyli punkt informacyjny dla turystów, znajduję w samym centrum miasta w zabytkowym spichrzu - jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Bydgoszczy. Zaskakujące, że właściwie nikt (poza panią w biurze Orbisu przy ul. Gdańskiej) nie wiedział, że coś takiego jest w mieście. Pracownica BCI lekko zmieszana tłumaczy, że rzeczywiście nie ma tablic informacyjnych, a wszystko przez to, że punkt ma zmienić lokalizację i przenieść się na róg Starego Rynku i Batorego.
- Nic pewnego, wstępne plany.
Dostaję mapę starego miasta i folder o ciekawostkach... przyrodniczych okolic Bydgoszczy. Przewodników po mieście, niestety, nie ma. - Dzielnica muzyczna, Wenecja Bydgoska, tramwaj wodny, zagłębie trzech muzeów, pomnik Mariana Rejewskiego, złamał kod Enigmy - w szybkim tempie kobieta przemierza ze mną po mapie najważniejsze punkty Bydgoszczy. Zgadza się nawet znaleźć dla zbłąkanej turystki tani nocleg. Sprawdza przez telefon, gdzie są wolne miejsca, ale rezerwować nie może. Za łóżko w schronisku (osobny pokój) zapłacę, bagatela, 67 złotych.<!** reklama>
Pamiątki? Może widokówka?
Pozostaje jeszcze przywieźć coś z Bydgoszczy. Na półce widokówki stylizowane na stare (7 zł) albo zwykłe (2,5 zł), magnes za 6 zł, jeden łudząco przypomina pamiątkę, którą przywiozłam z Gdańska, tylko napis ma inny. Ciekawe, bo w Internecie wyczytałam, że ośrodek ma najszerszą ofertę pamiątek. W najważniejszym miejscu dla turysty nie ma nawet figurki Łuczniczki, która jest przecież symbolem Bydgoszczy.
Do Torunia warto
Z mapą w garści i stosem ulotek o muzeach, zaopatrzona w ekologiczną torbę Bydgoszcz Europejską Stolicą Kultury 2016 wyruszam na podbój miasta. Brunet w krótkich spodenkach, styl sportowy, na którego trafiam na Starym Rynku, gdy próbuję znaleźć drogę do zabytkowej katedry bydgoskiej, swoim miastem nie jest specjalnie zachwycony.
- Cztery kościoły, trzy spichrze, dwa banki i jedna wyspa, ot cała Bydgoszcz - daje się ciągnąć za język, udaję więc kompletnie niezorientowaną i dopytuję, o co chodzi z tym ESK 2016 dla Bydgoszczy. Wykłada mi sens. - Toruń jest europejską stolicą albo był, a Bydgoszcz bardzo chce być - trzymam się toruńskiego wątku i podpytuję, czy warto do sąsiada pojechać.
- Koniecznie! - zaaferowany radzi, żeby udać się pociągiem, z dworca przejść toruński most na piechotę, bo tylko tak można zobaczyć imponującą panoramę starówki. - Toruń z Bydgoszczą się nie lubią - zastrzega, a gdy widzi moją zdziwioną minę i gdy pytam, dlaczego, patrzy z politowaniem - Skąd się pani urwała? Poszło o sprawy gospodarcze, ale generalnie chodzi o odległość. Zbyt blisko mamy do siebie. Na koniec dowiaduję się, że jak poczekam kilka minut, to o 13.13 z okna - pokazuje dokladnie, z którego - wyjdzie Pan Wołodyjowski, taka atrakcja dla turystów. - Chyba Twardowski? - poprawiam.
Twardowski jak Wołodyjowski
Czekam cierpliwie na pokaz zastanawiając się, co ma wspólnego Pan Twardowski z Bydgoszczą (przydałby się przewodnik). Jest 13.13 i nic. Na ławce obok staruszka z wnuczką mocno zniecierpliwione. - Czwarty raz tu jestem i jeszcze się nie pokazał - ubolewa. - Dzisiaj też się spóźnia - do rozmowy włącza się mężczyzna siedzący obok. Ale nie, okno otwiera się na oścież, słychać muzykę, wysuwa się figura Pana Twardowskiego. Zupełnie podobny do Wołodyjowskiego - zwracam honor brunetowi. Kłania się, pozdrawia ręką i szyderczo śmieje. Akcja trwa może dwie minuty. - A widzisz, pokazał się, opłacało się przyjść - staruszka bierze wnuczkę za rękę i odchodzi.
