<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/warta_ryszard.jpg" >W teorii powinno być tak: lekarz zapisuje lek, który według jego wiedzy i doświadczenia najskuteczniej pomoże choremu. Na wybór specyfiku nie mają żadnego wpływu zaloty przedstawicieli firm farmaceutycznych, którzy są w stanie obsypać medyka gadżetami, suwenirami, laptopami i zaproszeniami na poważne sympozja, organizowane tam, gdzie plaże są czyste, trawa zielona, a hostessy piękne jak marzenie.
Aptekarz - według tej samej teorii - powinien być przyjacielem klienta, doradzać mu, także wskazać tańszy lek, jeśli jest taka możliwość - choćby sam miał zarobić mniej. Przecież najbardziej liczy się zaufanie - zwłaszcza, gdy w grę wchodzi rzecz najdroższa na świecie - zdrowie. Tyle teoria. Praktyka jest taka, że są lekarze lolajni wobec swych pacjentów i są też tacy, którzy o wiele bardziej lojalni są wobec koncernów zabiegających o jak największą liczbę „swoich” recept. Różnie bywa w aptekach. I pewnie nie może być inaczej, bo na całym świecie farmaceutyki to wielki biznes, rynek, na którym obraca się gigantycznymi pieniędzmi. Dlatego tym sprawniej powinno działać państwo, które ma przecież służby, by wyścig po wielką kasę nie odbywał się kosztem nas, zwykłych zjadaczy aspiryny.
Są odpowiednie komórki Narodowego Funduszu Zdrowia, jest Państwowa Inspekcja Farmaceutyczna i masa instytucji walczących z najróżniejszymi przekrętami: od policji aż po CBA. Teoretycznie powinniśmy być bezpieczni. Problem w tym, że i tu praktyka niewiele wspólnego ma teorią.