5 września 1989 r dyrektor departamentu Studiów i Analiz MSW, generał Tadeusz Szczygieł, organizuje telekonferencję z podwładnymi z wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych.
<!** Image 2 align=right alt="Image 41824" sub="Jakie jeszcze kompromitujące materiały kryją długie półki w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej?">Wydaje im rozkaz zlikwidowania teczek ewidencji operacyjnej, dotyczącej księży. Wyznacza termin wykonania: 20 września 1989 r. Całą operację nadzoruje szef SB - gen. Henryk Dankowski. W sierpniu tego roku Sejm powołał Nadzwyczajną Komisję do Zbadania Działalności MSW.
Wiedza o tym, jak funkcjonowała SB znajdowała się w dokumentach operacyjnych. Papiery czynnych współpracowników znajdowały się w szafach pancernych u oficerów prowadzących. Tych pozbywano się najszybciej. Cięto je w paski i pakowano w papierowe worki. Wieziono do Jeziornej i przerabiano na papier toaletowy lub palono.
Kiedy 7 marca 1990 r. Krzysztof Kozłowski wkraczał do MSW, akcja niszczenia teczek dobiegała końca. Do tego, co w MSW zostało zajrzała komisja. Jej członek prof. Andrzej Ajnenkiel tak określił zawartość ocalałych teczek bezpieki: - Tego, co widziałem nie można nazwać aktami byłych tajnych współpracowników SB. A były minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski dodawał: - Jestem przekonany, że ludzie z byłego kierownictwa MSW wynieśli z Rakowieckiej wiele tajnych dokumentów. To, co zostało nie może dać odpowiedzi kogo ścigano, kogo tylko poddawano obserwacji, a kogo wreszcie można uznać za tajnego współpracownika.
<!** reklama left>Takie informacje można znaleźć w książce „Teczki, czyli widma bezpieki pod red. Jacką Snopkiewicza, wydanej w 1992. Warto ją przeczytać, by zrozumieć, jaki jest stan archiwów IPN, skąd co rusz wypływa informacja o kolejnym agencie. I choć ten sam K. Kozłowski - późniejszy senator, nawołuje do rozsądnej lustracji, by ludzi nie krzywdzić - jeden po drugim topnieją nam autorytety. To smutne, bo bez autorytetów żyć trudno. Zwłaszcza młodym, którzy z tej lustracyjnej burzy niewiele rozumieją.
Jest też w bibliotekach książka „Konfidenci są wśród nas” Michała Grodzkiego, a w niej trochę prawdy o mikrofilmach (na takich są dokumenty, dowodzące współpracy arcybiskupa Wielgusa). „Na początku lat 70. rozpoczęto mikrofilmowanie dokumentów” - dowodzi autor. Utrwalano tylko niektóre. Wykonywano dwie kopie: jedną do wypożyczenia, drugą do archiwum. Poszczególne wydziały MSW wypożyczały mikrofilmy, potem zamiast ich zwrotu przysyłano „postanowienie o zniszczeniu materiału”. Rozpoczęło się bowiem brakowanie niektórych sfilmowanych materiałów. Instrukcja zabraniałą niszczenia tylko tych przydatnych np. zobowiązania agenturalnego i niektórych pokwitowań.
Zniszczenia nie ominęły także esbeckich systemów komputerowych. Dostęp do nich miało kilkadziesiąt osób. Każda z nich mogła coś z pamięci komputera wymazać.
Proszący o anonimowość oficer IV wydziału WUSW w Bydgoszczy, który zajmował się inwigilacją Kościoła, tak wspomina pracę tego wydziału: - W Kościele nie było więcej agentów niż w innych środowiskach. Najłatwiej było pozyskać do współpracy tych, którzy starali się o paszporty. Zdarzało się, że TW zobowiązywali się do współpracy, a gdy wrócili z zagranicy - odmawiali informacji. Wtedy oficer prowadzący to i owo dodał do meldunku. Choćby z podsłuchu telefonicznego, który był powszechny lub przeglądania korespondencji, co też nie należało do rzadkości. Czasami dopisywał na konto nieświadomego TW informacje pozyskane od kogoś, kogo chciał ukryć. Przez ostatnie 17 lat tylu ludzi przewijało się przez archiwa, że można było z nich wyjąć i dołożyć, co się chciało. I śmieszą mnie porównania naszych archiwów do niemieckich, bo instytut Gaucka przejął dokumenty w komplecie. U nas wyciekają te, które potrzebne są do politycznego szantażu lub zniszczenia tego, kto zagraża pewnym interesom.