https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziennikarze zawsze wierni PRL?

Krzysztof Błażejewski
Mocno wstrząsnęła bydgoskim środowiskiem dziennikarskim niedawna publikacja Instytutu Pamięci Narodowej, przedstawiająca relacje redaktorów z socjalistyczną władzą. O braku obiektywizmu mówią nawet ofiary bezpieki.

Mocno wstrząsnęła bydgoskim środowiskiem dziennikarskim niedawna publikacja Instytutu Pamięci Narodowej, przedstawiająca relacje redaktorów z socjalistyczną władzą. O braku obiektywizmu mówią nawet ofiary bezpieki.

<!** Image 2 align=none alt="Image 153914" sub="Pracownicy „Ilustrowanego Kuriera Polskiego” podczas pochodu pierwszomajowego w 1980 r. Wśród nich idą trzej tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, opisani w książce „Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom”. / Fot. Archiwum">„Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom. Aparat represji wobec środowiska dziennikarskiego 1945-1990” - to tytuł jednej z wielu tegorocznych publikacji Instytutu Pamięci Narodowej. Wśród kilkunastu zawartych w niej materiałów znalazł się zatytułowany „Służba Bezpieczeństwa wobec bydgoskich dziennikarzy w latach 60., 70. i 80. XX wieku” autorstwa dr. Przemysława Wójtowicza, historyka zatrudnionego w bydgoskiej delegaturze IPN.

<!** reklama>To artykuł bardzo cenny i poznawczy, zwłaszcza dla dziennikarzy pracujących w tamtych czasach i osób z dziennikarstwem związanych. Ci, którzy dotąd nie zajrzeli w swoje teczki, oraz ci, którym teczek nie założono, mogą dowiedzieć się na przykład, kto w konkretnej redakcji na kogo donosił i kim SB się interesowała.

- Lektura tego materiału była dla mnie wstrząsem - przyznaje Zdzisław Pająk, dziennikarz Rozgłośni Polskiego Radia w Bydgoszczy, wyrzucony z pracy w 1982 roku, delegat na I Zjazd NSZZ „Solidarność”. - Po raz pierwszy poznałem nazwiska tych, którzy na mnie donosili. Nie znałem ich wcześniej, bo dokumenty w mojej sprawie praktycznie nie zachowały się.

Zabrakło tła

Uważna lektura artykułu nie przynosi jednak satysfakcji, nawet gdyby to miało dotyczyć wyłącznie poszerzenia wiedzy o czasach minionych. Odwrotnie, budzi pytania i wątpliwości.

Podstawowy zarzut, jaki nasuwa się od razu, to oparcie się wyłącznie na wybranych źródłach, znajdujących się w zasobach IPN, do których czytelnik nie ma dostępu i w żaden sposób nie może ich skonfrontować ze swoją wiedzą, ani stwierdzić, w jaki sposób je dobrano. Ponadto wiadomo, jak niepełne są to źródła i jak wątpliwa bywa ich rzetelność. Sprawy lustracyjne, jak nauczyła już nas praktyka, bywają bardzo zawikłane i niejednoznaczne.

Tymczasem, poza paroma mało istotnymi przypadkami, autor nie sięgnął po inne dostępne powszechnie źródła. Mało tego, w niewielkim stopniu - tak przynajmniej wynika z zawartości artykułu - zapoznał się z tzw. tłem, czyli opisywanym przez siebie środowiskiem i ówczesnymi realiami.

- Autor dokonał bardzo wybiórczej selekcji dokumentów, znajdujących się w SB-ckich archiwach - uważa Ryszard Giedrojć, wymieniany w artykule jako student, a następnie dziennikarz wielokrotnie inwigilowany przez SB. - Wiem to doskonale, bo zajrzałem do mojej teczki. Tylko znikoma część znajdujących się tam materiałów została wykorzystana.

Mierni, bo wierni?

W tej sytuacji autor powinien był zachować powściągliwość w próbie oceny i uogólnienia. Niestety, tak się nie stało. Przemysław Wójtowicz śmiało formułuje wnioski. Jego zdaniem to, że środowisko dziennikarskie w Bydgoszczy w niewielkim stopniu było przez aparat bezpieczeństwa prześwietlane, a i efekty tej kontroli były nikłe, wynikało z postawy tego środowiska dziennikarzy. „Nie można się oprzeć wrażeniu - pisze Przemysław Wójtowicz - że w całym analizowanym w niniejszym referacie okresie zdecydowana większość z nich prezentowała postawę pasywną, charakteryzującą się generalnie wiernością panującemu porządkowi społeczno-politycznemu. Nawet gdy było inaczej, to nikt się nie narażał. Bez wątpienia kontrolowano swoje poczynania przez autocenzurę. W tym względzie panowała wśród miejscowej braci dziennikarskiej duża świadomość. Dobrze wiedziano, na co można sobie pozwolić, a na co nie, i starano się dopasować do wymagań i zaleceń”.

Tak napisać mogła tylko osoba, która nie ma pojęcia ani o dziennikarskim środowisku czasów PRL, ani o uwarunkowaniach, w których działało. Równie dobrze można zapytać, dlaczego np. prawnicy albo lekarze nie tworzyli ruchu opozycyjnego w czasach Gomułki czy Gierka. W tamtym okresie zdecydowana większość Polaków godziła się z myślą, że muszą żyć w takim kraju, jaki jest. Nie wiem, czy Przemysław Wójtowicz interesował się np. liczbą ingerencji cenzorskich w czasach, które opisuje. Bo w zdecydowanej większości dziennikarze nie służyli władzy, jak sugeruje, ale społeczeństwu. Pisali o ważnych i mniej ważnych dla czytelników sprawach, o dziurach w jezdni, o brakach w zaopatrzeniu, o bezwładzie urzędniczym, organizowali mnóstwo ciekawych akcji, utrwalali lokalne tradycje i tożsamość. Gdyby było inaczej, gazety codzienne w Bydgoszczy nie byłyby tak rozchwytywane. Poza „Gazetą Pomorską”, której większość nakładu rozchodziła się w przymusowej prenumeracie. „IKP-a” w pewnych okresach brakowało w kioskach już po godz. 8 rano, a po sobotnie wydanie „Dziennika Wieczornego” ustawiały się długie kolejki, zanim jeszcze trafił do kiosków.

Cenzura działała skrupulatnie, a jednak i jej zdarzały się wpadki. Choćby przy okazji głośnej głodówki w kościele pw. św. Ignacego Boboli w Bydgoszczy w 1987 roku, o której również wspomina Przemysław Wójtowicz. Historyk nie wie jednak, że świat dowiedział się o tej akcji dzięki „Ilustrowanemu Kurierowi Polskiemu”, który notatkę na ten temat zamieścił na swoich łamach i uszła ona uwadze cenzora. Następnego dnia Radio Wolna Europa informowało o głodówce, powołując się właśnie na „IKP”.

Zapomniani opozycjoniści

Nie sposób także zgodzić się z taką oto opinią Przemysława Wójtowicza: „Charakterystyczne dla tej dekady (chodzi o lata 80. - dop. K.B.) było w praktyce odręczne sterowanie redakcjami przez czynniki polityczne. Pozostali w nich po weryfikacji dziennikarze pozostawali całkowicie lojalni wobec władz. Wielu z nich było zresztą aktywnymi członkami PZPR. Nawet jeśli prywatnie ich poglądy pozostawały odmienne, byli na tyle wystraszeni, że z konieczności ukrywali swoje rzeczywiste sympatie polityczne. Głównym zadaniem dziennikarzy była odtąd realizacja scenariusza nakreślonego przez reżimowe władze. Stali się orężem machiny propagandowej mającej na celu dyskredytację „Solidarności” oraz jej aktywnych liderów”.

Przyznać trzeba, że słowa te to policzek dla większości dziennikarzy, pracujących w tamtych czasach. Tacy, o których Wójtowicz wspomina, rzeczywiście byli, ale można ich było dosłownie policzyć na palcach. Ryszard Buczek w „Gazecie Pomorskiej”, Zdzisław Jastrzębski w „IKP” i jeszcze kilku innych rzeczywiście wysługiwało się ówczesnej władzy, grzmiąc z pierwszych stron o „warchołach i rozbójnikach”, ale cała reszta nie miała z tym nic wspólnego, rzetelnie pisząc i informując.

Jednocześnie Wójtowicz pisze, że w tych samych latach 80. „całe środowisko dziennikarskie zostało uznane za niepewne i podejrzane politycznie”. Sam sobie przeczy?

Autor nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić, ilu dziennikarzy bydgoskich mediów było represjonowanych za swoje publikacje. Wymienia właściwie tylko przypadek Stefana Pastuszewskiego. O pozostałych - milczy. O Zdzisławie Pająku, Michale Jagodzińskim, Jolancie Kuligowskiej i innych. Przez niedopatrzenie, czy dlatego, że nie pasowało mu to do tezy?

- Pisząc jakąkolwiek pracę trzeba sięgać po różne źródła i porównywać je ze sobą - twierdzi Zdzisław Pająk. - Oparcie się na samych dokumentach z archiwum SB tworzy obraz wykoślawiony, wiele tam przecież plotek, pogłosek, rzeczy zmyślonych. Tym bardziej że wiem o istnieniu różnych źródeł, chociażby w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy w dokumentach pozostałych po KW PZPR, gdzie omawiano sytuację w mediach. Zabrakło mi w pracy informacji o działalności „Solidarności” w Polskim Radio w Bydgoszczy, do nas dołączali też koledzy z gazet, którzy nie mogli założyć koła w swojej redakcji. Jestem zaskoczony, że generalizuje się tezę o spolegliwych dziennikarzach. To krzywdząca opinia. Autor artykułu nie zadbał o obiektywizm. Jak w każdym środowisku, byli i tacy, i tacy.

- Zasmuca mnie lekkość ferowania sądów przez autora zwłaszcza tak negatywnych dla całego środowiska, które z pewnością na taką opinię nie zasłużyło - dodaje Ryszard Giedrojć.

Sprawa Pastuszewskiego

Zbulwersowany treścią artykułu jest też Stefan Pastuszewski, szeroko opisywany jako dziennikarz, którego SB zniszczyło i zmusiło do odejścia z redakcji. Zdaniem Wójtowicza, „funkcjonariusze w meldunku operacyjnym chwalili się, że ich działania doprowadziły do niemal całkowitej izolacji Pastuszewskiego od środowiska dziennikarskiego i literackiego”.

Wójtowicz tego nie komentuje, przyjmuje to stwierdzenie a priori.

A jak było naprawdę?

- Wprawdzie SB odsunęła mnie - za sprawą oportunizmu kierownictwa IKP - od pracy w piśmie codziennym, to jednak szybko rękę podał mi Ryszard Jaworski, ówczesny redaktor naczelny tygodnika „Kujawy” - mówi Pastuszewski. - Był to dzielny człowiek, który rozłożył nade mną parasol ochronny wobec PZPR i SB. Mówił mi wprost o inwigilacji, ale ona go wcale nie paraliżowała. Wprost przeciwnie! Także inni moi koledzy byli mi życzliwi. Jestem im wdzięczny.

W artykule nie brak też błędów rzeczowych. „Wolne Związki” nie powstały, jak twierdzi autor, w styczniu 1981 roku, ale ukazywały się już od września 1980 roku. Pisaniem zajmowało się o wiele więcej osób, niż autor wymienia, pochodzących ze środowiska dziennikarskiego Bydgoszczy, część jednak, w obawie o utratę pracy, podpisywała się pseudonimami.

Warto wiedzieć

<!** Image 3 align=right alt="Image 153914" >Stan wojenny, działania bezpieki i cenzura

Książka “Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom” ukazała się w czerwcu 2010 r. jako wydawnictwo Instytutu Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w ramach cyklu „Dziennikarze. Twórcy. Naukowcy”.

Publikacja zawiera 18 artykułów, poświęconych, m.in., metodom pracy cenzury, weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym, inwigilacji zespołów dziennikarskich, m.in., „Gościa Niedzielnego”, „Po prostu”, „Tygodnika Powszechnego”.

Bydgoszczy dotyczą dwie publikacje. W pierwszej z nich Kamila Churska z bydgoskiej delegatury IPN, omawia „Rozpracowywanie „Ilustrowanego Kuriera Polskiego” w latach 1947-1956”. Drugi tekst to „Służba Bezpieczeństwa wobec bydgoskich dziennikarzy w latach 60., 70. i 80. XX wieku” dr. Przemysława Wójtowicza.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski