[break]
Jak Pan ocenia sytuację, której obecnie jesteśmy świadkami w związku z odnalezieniem w mieszkaniu Czesława Kiszczaka tajnych dokumentów, świadczących m.in. o współpracy z bezpieką Lecha Wałęsy w latach 70. ub. wieku?
Dla mnie to wszystko, co się wokół tej sprawy dzieje, to jakaś trudno zrozumiała płaczliwa histeria. Ta histeria, w którą zamienia się polską historię, uderza w nas wszystkich, uderza w polski dom. To jednocześnie świetna pożywka dla mediów. Wiadomość o znalezieniu dokumentów jest tematem nie tylko jednego dnia, będzie wiodącym tematem wielu dni. Tak naprawdę to to wszystko niczego w Polsce nie zmieni, choć rozszyfrowanie zawartości teczek może okazać się korzystne dla stanu moralnego i poznania prawdy.
Mówi Pan tak, jakby nie wierzył w oświadczenie IPN-u, co w tych teczkach się znajduje...
Bo tak naprawdę nie wiemy tego. Wprawdzie prezes IPN-u mówi, że dokumenty z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wyglądają na prawdziwe, natomiast zarówno ich treść jak i kontekst nie są jeszcze znane. Nic jeszcze nie zostało przesądzone, choć feruje się już wyroki. Trzeba wstrzymać się z jakimikolwiek ocenami do czasu dokładnego zapoznania się z materiałami. Bo tak jak w życiu - są księgi honoru i są księgi hańby.
Jak Pan sądzi, dlaczego Czesław Kiszczak ukrył w swoim domu te odnalezione obecnie materiały?
Tego się już nie dowiemy, pozostaje nam się domyślać, jaka mogła być prawda. Mam wrażenie, że to wszystko, to jakaś sterowana akcja. Dlaczego znaleziono sześć kartonów, a wszyscy mówią tylko o dwóch teczkach, dotyczących Lecha Wałęsy?