Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tata dezynfekuje, mama aplikuje

Redakcja
Najmniejszy pacjent operowany w bydgoskiej Klinice Chirurgii Dziecięcej Szpitala Uniwersyteckiego nr 1, leczącej dzieci z całego regionu, ważył ponad pół kilograma. Narzędzia miały 2 mm średnicy. Tutaj nie tylko lekarze, ale i rodzice mają do wykonania specjalne zadania.

Najmniejszy pacjent operowany w bydgoskiej Klinice Chirurgii Dziecięcej Szpitala Uniwersyteckiego nr 1, leczącej dzieci z całego regionu, ważył ponad pół kilograma. Narzędzia miały 2 mm średnicy. Tutaj nie tylko lekarze, ale i rodzice mają do wykonania specjalne zadania.

<!** Image 3 align=none alt="Image 204448" sub="Dzięki temu, że rodzice Adeli przeszli szpitalne szkolenie, podawanie kroplówek odbywa się w domowym zaciszu, a nie w szpitalnej sali, w obcym dla dziecka otoczeniu [FOT. archiwum rodziny Hejenkowskich]">

O klinice opowiedzieli nam państwo Hejenkowscy, rodzice Adeli, która po przedwczesnych narodzinach trafiła pod opiekę tamtejszych lekarzy. Mała nie mogła jeść ani się załatwiać, wymiotowała żółcią i nie przybierała na wadze. Specjaliści ze szpitala im. Jurasza orzekli, że jej jelita trzeba obejrzeć podczas otwartej operacji. Wyłoniono przetokę na jelicie cienkim, ponieważ całe jelito grube było chore, wykonano także wkłucie centralne, przez które Adeli podawane są dziś dożywiające ją kroplówki, bo karmienie wyłącznie mlekiem matki nie zaspokaja potrzeb maleństwa. Gdyby nie klinika, która od kilku lat współpracuje z Bydgoskim Zespołem Żywienia Dojelitowego, rodzice chorych maluchów musieliby jeździć z nimi na kontrole, np. do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie albo do podobnej jednostki w Łodzi.

<!** reklama>

Bydgoscy lekarze, m.in., zakładają małym pacjentom cewniki wkłucia centralnego, przyjmują dzieci na diagnostykę przewodu pokarmowego oraz na jego etapowe leczenie rekonstrukcyjne. To nie jest jednak trzon działalności kliniki. Przeprowadza się tu najbardziej skomplikowane operacje. Najmniejszy pacjent na stole operacyjnym ważył nieco ponad 500 gramów...

Szpital w domu

Pełniąca obowiązki kierownika kliniki dr. n. med Irena Daniluk-Matraś mówi, że chirurdzy leczący dorosłych pacjentów nazywają czasem chirurgów operujących maluchy „małymi chirurgami”. Pokornieją, gdy obserwują np. operację dziecka ważącego nieco ponad pół kilograma albo malucha, którego przewód pokarmowy jest martwy. Na chirurgii dziecięcej trzeba być specjalistą niemalże we wszystkich dziedzinach medycyny: od embriologii począwszy, na pediatrii, chirurgii ortopedycznej, chirurgii jamy brzucha, klatki piersiowej, onkologii i neurochirurgii skończywszy, a to i tak nie wszystko. Przed lekarzami i pielęgniarkami stoi znacznie więcej zadań. Jedno z nich to np. uczenie rodziców, jak w domu zajmować się dziećmi po skomplikowanych zabiegach operacyjnych, dziećmi, które, mówiąc kolokwialnie, oplecione są kabelkami i załatwiają się do woreczków. Niektóre maluchy trwają w tym stanie pół roku, rok albo i dłużej. Adela już pół roku czeka, aż jej przewód pokarmowy osiągnie dojrzałość. Po ostatnim badaniu okazało się, że musi czekać nadal. Na szczęście w domu, bo lekarze przekazują część swojej wiedzy opiekunom dzieci.

Rodzice Adeli przeszli specjalne szkolenie medyczne i zdali egzamin. Od tego dnia rodzina (głównie mama na urlopie macierzyńskim) przejęła obowiązki pielęgniarek, a jeden pokój zamienił się w gabinet zabiegowy, w którym małej pacjentce podaje się kroplówki, wymienia się woreczki stomijne. Państwo Hejenkowscy wspominają, że pierwsza noc poza szpitalem była koszmarna. Dręczyły ich rozmaite wątpliwości. „A jeśli będzie awaria prądu i pompa infuzyjna, która dozuje płyny z kroplówki, stanie?”. I faktycznie raz zabrakło prądu, ale pompa ma, na szczęście, zapasowe zasilanie. „A jeśli do cewnika dostanie się powietrze?” Gdy małżonkowie zauważyli, że drobne pęcherzyki przeszły przez filtr, zamarli ze strachu, ale po telefonie do pielęgniarki oddziałowej okazało się, że nie było to niebezpieczne. Woreczek stomijny (zbyt duży jak na tak małe dziecko) na początku odklejał się nawet trzy razy dziennie. Ale z tym też rodzice Adeli sobie poradzili.

Pierś nie wystarczy

- Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że córce trzeba się wkłuć w okolicę serca i założyć tam cewnik, zwany broviakiem, przeżyłem szok. Byłem przerażony - wspomina tata, pan Jarosław. - Na początku nie zgodziliśmy się z żoną na to, mając nadzieję, że wystarczy karmić Adelę mlekiem matki. Nie wystarczyło. Po dwóch dniach waga dziecka spadła aż o 40 gramów, więc lekarze jednak założyli cewnik centralny. I tak córka z dwoma kabelkami wróciła do domu. Sami mieliśmy podawać jej kroplówki, dezynfekować siebie i sprzęt. Te czynności może i są proste, ale te rygory higieniczne...

<!** reklama>

Państwo Hejenkowscy dowiedzieli się w klinice, jak założyć sterylne rękawiczki, aby ich nie pobrudzić - to naprawdę nie jest proste! Ważne jest też wyjaławianie skóry dziecka wokół cewnika. - Przeciera się ją specjalnym płynem, ale tylko w jedną stronę, potem gazik się wyrzuca, czynność się powtarza... - mówi pan Jarosław. Osobna zasada dotyczy strzykawki - wolno ją łapać tylko za tłok, a kłaść na wyjałowionej tacy zawsze częścią iniekcyjną w górę. - Mógłbym też zaprezentować, jak profesjonalnie czyścić ręce - śmieje się ojciec. - Na zewnątrz, wewnątrz dłoni, między palcami, kciuki, nadgarstki, paznokcie - pokazuje. - Tak sobie to zakodowałem, że już zawsze w ten sposób myję ręce. Po odkażeniu, już w rękawiczkach i w maseczce, żona podłącza nasze dziecko do kroplówki ok. godz. 20. Czy córka interesowała się wystającym z niej kabelkiem i woreczkiem? Oczywiście! Zakrywaliśmy woreczek pampersem, pieluszką, a gdy wzięła się za broviaka, odwracaliśmy jej uwagę grzechotkami. Teraz Adela oswoiła się już trochę z tą sytuacją. Najbardziej cieszy się, gdy następnego dnia o godz. 10 jest uwalniana z kroplówki! Nie powiedziałem jeszcze, że cewnik musimy odkażać, czyścić, że córce trzeba podawać leki, np. zmniejszające krzepliwość krwi, żeby w rurce nie utknął skrzep...

Uniwersyteccy specjaliści zmagają się się w swojej pracy z jeszcze poważniejszymi stanami dzieci niż schorzenie Adeli. Bodaj najcięższe z nich to tzw. NEC, czyli martwicze zapalenie jelit noworodka. Zdarza się, że lekarze muszą usunąć prawie cały przewód pokarmowy, a przecież graniczną długością dla jego normalnego funkcjonowania w przyszłości jest ok. 50 cm jelita cienkiego. - U jednego z pacjentów udało się zachować jedynie 20 cm - opisuje jeden z przypadków dr Daniluk-Matraś. - Zastosowaliśmy żywienie dojelitowe i powierzyliśmy resztę czasowi. Jelito urośnie, dojrzeje, być może uda się wtedy operacyjnie powiększyć jego powierzchnię chłonną, ale to bardzo trudna, nowatorska i kosztowna operacja. Wykonaliśmy dotąd z powodzeniem trzy takie zabiegi.

Lekarka wymienia także inne skomplikowane przypadki, z którymi jej zespół musiał się zmierzyć: - Długoodcinkowe zrośnięcie przełyku u noworodka. Wykonaliśmy już dwa etapy operacji u tego dziecka (we współpracy z prof. Dariuszem Patkowskim z Wrocławia, prekursorem tej metody w Polsce). Operacji na tyle nowatorskiej, przeprowadzonej metodą torakoskopową, co oznacza, że dostaliśmy się do przełyku przez małą dziurkę, zrobioną w klatce piersiowej pacjenta. Kamera i narzędzia chirurgiczne, zastosowane w tym zabiegu, mają ok. 2 milimetrów średnicy.

<!** reklama>

Przekazy wideo z operacji na chirurgii dziecięcej mogą obserwować studenci siedzący w sali seminaryjnej. Dr Daniluk-Matraś, siedząc przy biurku zarzuconym dokumentami, także spogląda na monitor i, w razie czego, kontaktuje się z kolegami operującymi, doradza, sugeruje. - Możliwość wideoprzekazu to niejedyny nasz atut. Mamy dwie świetnie wyposażone sale operacyjne, plusem jest też to, że tuż za ścianą jest oddział intensywnej terapii dziecięcej z profesjonalną obsadą i sprzętem - mówi lekarka. - I udało się nam zebrać doskonały zespół. Nauczyliśmy się siebie. Nie ma tu przypadkowych osób.

Buźki przeciwbólowe

Dr Daniluk-Matraś sama jest dowodem na tę nieprzypadkowość i wielkie zaangażowanie. Jako pierwsza w szpitalu zaczęła stosować gaz rozweselający podczas bolesnych opatrunków czy małych zabiegów. Starsze dzieci za pomocą ustnika same dawkują sobie gaz, młodszym zakłada się maseczki. Pani doktor przyznaje, że zdarza się jej nawet smakować leki, które ma podać dzieciom. Po co? Żeby wiedzieć, co odpowiadać na pytania o smak medykamentów. - Nigdy nie okłamałam żadnego pacjenta i jestem z tego dumna. Jeśli dziecko pyta, czy będzie bolało, a wiem, że będzie, to odpowiadam: „Tak, ale wytrzymasz, bo wiele innych dzieci też wytrzymało”. To bardzo ważne, by mówić dzieciom prawdę, ale tego samego oczekuję od nich. Mam specjalną linijkę z żółtymi buźkami i proszę, by dziecko wskazało na skali, jak bardzo je boli. Dzięki szczerej odpowiedzi wiem, jaki podać lek. Nawet noworodki cierpią z bólu. Doświadczony i zaangażowany w pracę lekarz potrafi ocenić obiektywne objawy na to wskazujące (tętno i oddech przyspieszają, zmienia się kolor skóry, wyraz twarzy rodzaj płaczu, zachowanie). Lekarz umie też zareagować tak, żeby buzia malca znowu się uśmiechnęła...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!