https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szlak ludzi szczęśliwych

Jacek Kiełpiński
Blisko 900 kilometrów pieszo. Z plecakami. Sporo po górach, często w palącym słońcu. Czasem w deszczu. 31 dni marszu trwającego nieraz jedenaście godzin bez dłuższych przerw. To wchodzi w krew. Zostaje.

Blisko 900 kilometrów pieszo. Z plecakami. Sporo po górach, często w palącym słońcu. Czasem w deszczu. 31 dni marszu trwającego nieraz jedenaście godzin bez dłuższych przerw. To wchodzi w krew. Zostaje.

<!** Image 2 align=right alt="Image 101513" sub="Co roku Camino de Santiago, najsłynniejszy szlak pielgrzymkowy świata, pokonuje ponad sto tysięcy osób z całego świata. / Zdjęcia: Jacek Kiełpiński">- Tam wysoko, gdzie ten mały biały domek, napijemy się brandy! - radośnie oznajmia Thomas, facet w wieku poważnym, choć do końca nieokreślonym. I rusza szybkim krokiem w górę. Ciężko mu dorównać. Skąd wie, że domek to bar w Alto do Poio? Bo na Camino de Santiago, Drodze Jakuba, najsłynniejszym szlaku pielgrzymkowym świata, przecinającym całą północną Hiszpanię - mógłby robić za przewodnika. Idzie tędy już siódmy raz!

Thomas jest Kanadyjczykiem, mieszka na zachodzie swej ojczyzny, gdzie - jak zapewnia - jest pięknie. Jednak od 1997 roku, gdy po raz pierwszy ruszył w TĘ DROGĘ, wraca tu regularnie.

Poczuć prawdziwą wolność

My jesteśmy tu po raz pierwszy. Thomasa poznaliśmy dzień wcześniej w O’Cebreiro, wiosce celtyckiej wysoko w górach. W tej magicznej osadzie okrągłych domów mieliśmy już 650 kilometrów w nogach. Pętaliśmy się w klapkach kąpielowych robiąc zdjęcia, jak to peregrinos po „pracy”, gdy kompletnie nieznajomy facet wystrzelił do nas bez jakiegokolwiek uprzedzenia: - Koniecznie spróbujcie Caldo Gallego! I to w tej knajpie! Mają tu najlepszą zupę w celtyckiej Galicji!

<!** reklama>A teraz ten sam gość zapowiada duży kielich brandy, zwany kopą, przed ósmą rano! Zapewnia, że akurat w tych okolicznościach jest to rozwiązanie najlepsze na świecie. I też miał rację. Tego dnia padł rekord, przeszliśmy 43 kilometry po górach i dotarliśmy do Sarii.

Co roku na Camino spotyka się ponad sto tysięcy ludzi z całego świata. Stają się, tak ich przodkowie, peregrinos, czyli pielgrzymami. Dlaczego idą? Odpowiedzi są dziesiątki. Od religijnych, że na Drodze doznaje się oczyszczenia z grzechów, do bardziej psychologicznych, że rodzi się w pielgrzymie nowy człowiek.

<!** Image 3 align=left alt="Image 101513" sub="Kamień „zero” przed latarnią morską Finisterra.">- Chcę poczuć prawdziwą wolność i trwać w niej! - to wersja rock’n’rollowa Josepha z Austrii rzucona podczas kolacji w Puente la Reina, gdzie w hiszpańsko-włoskim towarzystwie wino tinto lało się strumieniami.

- Bo siedziałem przed telewizorem, żarłem chipsy i tyłem - obrazowe wyznanie George’a ze Szwajcarii, protestanta, który w Drogę ruszył z Genewy, od drzwi własnego domu.

Sami sobie tego pytania nigdy nie zadawaliśmy. Nawet na samym początku, gdy propozycję rzuciła Kasia, moja żona. Gdybym zawahał się wtedy ułamek sekundy, może nic by z tego nie wyszło. Bo gdy człowiek pomyśli poważnie o takiej eskapadzie, natychmiast przed oczami pojawiają się dziesiątki problemów. Po pierwsze, czas. Skąd wziąć ponad miesiąc urlopu? Po drugie, wydolność organizmu. Wreszcie pieniądze. Chcąc pokonać klasyczny, zasadniczy odcinek, czyli tak zwaną Drogę Francuską, trzeba najpierw dotrzeć do Saint-Jean-Pied-de-Port, małego miasteczka we francuskich Pirenejach, a poźniej jakoś wrócić z Santiago. Do tego dochodzą inne koszty. Mimo że schroniska, czyli albergue de peregrinos, są dość tanie, średnio 6 euro za noc, to pamiętajmy o jedzeniu. Można się oczywiście żywić w barach, ale znacznie taniej pichcić wieczorami spaghetti w schroniskowych kuchniach. Na szczęście, uznaliśmy oboje, że makaron z sosami własnego pomysłu lubimy. Ale pojawiła się masa innych problemów - konieczność przesunięcia jakichś spraw urzędowych, zaplanowanych wizyt lekarskich, groza...

Potem przyszedł czas na trening. Coraz dłuższe wyprawy w lasy, czasem z plecakiem obciążonym pięciolitrowymi butlami z wodą. Testowanie nie tylko starych butów trekkingowych, ale także kurtek, bluz polarowych i skarpet. Nic nie może ocierać, trzeba zrobić wszystko, by uniknąć pęcherzy na stopach. Choć, jak nas zapewniali ci, którzy już na Camino byli, szans na bezbolesne pokonanie tego dystansu, idąc dzień w dzień, zwyczajnie nie ma.

I faktycznie, podczas Drogi przeżyliśmy prawdziwy pokaz ludzkich cierpień, objawiających się przerażającym stanem skóry na stopach niektórych bliźnich. W Leon pewna Brazylijka pokazała nogi kompletnie czerwone. Nie była to jednak krew, ale środek dezynfekujący rany. Mocno międzynarodowe towarzystwo zasiadające do wspólnego spożywania sałatki z melonów uznało jej obrażenia, po dokładnych oględzinach, za wzorcowe. Dorównać mógł jej jedynie młody, przystojny Hiszpan, który szedł praktycznie na rękach, tak mocno wspierał się na kijkach trekkingowych, bo całą skórę na stopach miał odparzoną. Rano wstawał wcześniej niż wszyscy i długo bandażował swe rany z uśmiechem na twarzy.

Ksiądz wita pielgrzymów

Na pęcherze narzekała także Elżbieta z Zielonej Góry, którą poznaliśmy w Carrion de los Condes (ciut przed połową trasy). - Kupiłam sobie nowe buty - przyznała ze skruchą. - Teraz już wiem, że nie przejdę całości. Chciałam dojść z Pampeluny do Santiago, ale wytrzymuję najwyżej dwadzieścia kilometrów dziennie, część drogi będę musiała przejechać autobusem.

<!** Image 4 align=right alt="Image 101513" sub="Tęcza nad krzyżem na Wybrzeżu Śmierci
- trudno o piękniejsze zakończenie wędrówki">Między innymi dzięki niej i jej wyznaniu zaczęliśmy myśleć o zmianie naszego pierwotnego planu, by tak jak zdecydowana większość pielgrzymów zakończyć marsz na Praza do Obradoiro, placu pod katedrą w Santiago. Następnego dnia przeszliśmy bowiem w towarzystwie przesympatycznych Francuzów, Bernadette i Ibrahimy bez specjalnych sensacji ponad 39 kilometrów do Sahagun. Może więc nieznacznie podkręcić śrubę? Do Santiago dojść szybciej niż planowaliśmy i mieć jeszcze czas... Czas? Ale na co? Jak to na co? Na Koniec Świata!

Pielgrzymka do Santiago de Compostela kończy się oficjalnie na placu przed rzucającą na kolana katedrą, potem pielgrzymi w specjalnym biurze, okazując swój paszport opieczętowany w każdym schronisku, dostają certyfikat zwany compostelą. Podczas mszy w katedrze w samo południe ksiądz wymienia i wita wszystkich pielgrzymów. „Dos peregrinos de Polonia” - takie słowa w tym momencie i miejscu naprawdę robią wrażenie.

Ale Droga może się tu nie skończyć. Jeszcze drobne dziewięćdziesiąt kilometrów, odliczanych na kamiennych słupach co do metra, dzieli piechurów od uznawanego w starożytności i średniowieczu za koniec świata przylądka Finisterra, położonego na Costa da Morte, czyli Wybrzeżu Śmierci, wyciągniętego daleko w morze skalistego półwyspu, owianego setkami legend.

Ilustracja pewnego zdania

- To jeszcze tylko trzy dni marszu... - delikatnie wspomniałem o naszych wstępnych przymiarkach, gdy jakiś Niemiec robił nam pamiątkowe zdjęcie na środku Obradoiro.

- A kupisz mi ponczo? Bo ma cały czas lać.

Gdy kończyliśmy ostatecznie Drogę, lało faktycznie okropnie. Ale chwilę później ponad skałami przylądka pojawiła się tęcza. Jak idealna ilustracja najprostszego zdania, wypowiadanego zawsze przez Thomasa, w odpowiedzi na pytanie zadawane jedynie przez początkujących peregrinos: Dlaczego, chłopie, idziesz siódmy raz? - Because it’s beautiful (Bo to jest piękne).

Warto wiedzieć

Droga zaprasza każdego

Camino de Santiago albo tylko Camino, czyli Droga, to termin znany nie tylko w Europie. Na świecie wydaje się dziesiątki przewodników po Drodze, którą w średniowieczu pielgrzymi z całej Europy, także Polski, szli do grobu Św. Jakuba na północno-zachodnim skraju Hiszpanii.

By pielgrzymować nie trzeba być szczególnie religijnym, nikt tam o wyznanie i przekonania nie pyta.

Do tematu wędrówki, którą odbył reporter naszej gazety, wrócimy w wydaniu świątecznym. To wtedy nadchodzi przecież czas refleksji i... ewentualnego podjęcia decyzji o ruszeniu w Drogę. Zamieścimy obszerny materiał na temat Camino, zawierający praktyczne informacje i rady tych, którzy Drogę przeszli.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski