Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Święty spokój wdowy

Redakcja
Kiedy oni nie wytrzymują - wieszają się, rzucają na tory, umierają na serce - one ocierają łzy i żyją dalej. Przyznają to niechętnie, ale prawda jest taka, że po śmierci mężów rozpoczynają nowe, lepsze życie.

Kiedy oni nie wytrzymują - wieszają się, rzucają na tory, umierają na serce - one ocierają łzy i żyją dalej. Przyznają to niechętnie, ale prawda jest taka, że po śmierci mężów rozpoczynają nowe, lepsze życie.

<!** Image 2 align=right alt="Image 49429" sub="Pani Wioletta od 4 lat jest sama z czwórką dzieci. Finansowo radzi sobie lepiej, ale problemy jej nie omijają. Od tygodni nie ma wody.">Ciało Szymańskiego znaleziono na bocznym torze niedaleko stacji kolejowej w Nakle. Było bez głowy. W pobliskich krzakach walały się butelki po wódce. Nieopodal leżała reklamówka Szymańskiego. A w niej kiełbasa i herbata. Tak zakończyła się wieloletnia gehenna Aldony Szymańskiej.

Kobieta pamięta wszystko - jakby to było wczoraj - i ma wyrzuty sumienia. Dwa lata temu pierwszego dnia wiosny weszła do kościoła w mieście i zaczęła pytać: „Panie Boże, jak długo jeszcze? Co jeszcze mam zrobić, żeby było dobrze?”

- Prawie go w domu nie było, a jak był, to akcje robił - wspomina.

Bóg jej wysłuchał

Nie awanturowała się, kiedy przepijał wypłatę za wypłatą. Nie miała pretensji, gdy co weekend fundował rodzinie piekło, bo chciało mu się chlać. Marzyła o jednej spokojnej niedzieli. Nie miała jej od lat. Płaciła jego długi i mandaty, pamiętała o jego urodzinach i imieninach, kupowała mu prezenty na święta i piekła torty. Troszczyła się, gdy leżał w domu chory albo przepity. Czuwała, gdy dostawał napadów padaczki alkoholowej. Ścięła włosy prawie przy skórze, żeby w czasie bicia nie miał za co łapać. Wszystko na nic. - Patrzyłam na święte obrazy w kościele i modliłam się, żeby to już się skończyło.

Potem poszła na pociąg, tak jak się umówili, ale męża nie było. Wróciła do wioski sama. Czekała całą noc, zrywając się na każde ujadanie psa. Pijana teściowa zrzuciła ją ze schodów i powiedziała, że Jasiu do niej nie wróci. - Ale wrócił - uśmiecha się przez łzy Aldona. - W trumnie, ale wrócił. Na czterdzieste urodziny postawiłam mu pomnik. Głupia jestem, co? - wyciera mokre oczy. O samobójstwie dowiedziała się od policjantów. Do dzisiaj nie może w nie uwierzyć: - On jechał do mnie. Gdyby chciał się zabić, nie miałby przy sobie torby z kiełbasą i herbatą - tłumaczy sobie. Kilka razy w tygodniu biega do niego na cmentarz (ludzie mówią, że za często). Klęka przy grobie i rozmawiają. - Człowiek pyta czy dobrze robi, czy źle - Aldona jest przekonana, że mąż jej nie opuścił. Że wysłuchuje jej żalów i przychodzi w snach z radami.

Pierwszy raz zjawił się miesiąc po pogrzebie (pojawił się zaraz po komorniku, który przyszedł na jawie ściągnąć jego długi). Wstał znad świeżej mogiły obsypanej kwiatami i powiedział: - Nie martw się Donia (tak się do niej zwracał przed ślubem), wiem, że se poradzisz.

<!** reklama left>I se poradziła. Z czwórką dzieci, z długami po nieboszczyku, z piętnem ofiary przemocy. Mówi, że prowadzi dziś proste życie bogate w zajęcia. Radzi sobie dużo lepiej niż za życia męża. Jest matką samotnie wychowującą dzieci, więc do zasiłków, które miała do tej pory, doszło jeszcze kilkaset złotych. To, razem z niewielką rentą po zmarłym, sprawia, że wreszcie przestało jej brakować pieniędzy, a nawet udaje się coś zaoszczędzić.

- Bo wcześniej to nie było mowy. Jeszcze za jego sprawki płaciłam. Dziś odkładam pieniądze na czarną godzinę - mówi kobieta. Szczupła, niska szatynka o pogodnej twarzy. Poprawia przycięte starannie włosy (nie tak krótkie jak kiedyś) i strzepuje z dżinsowej garsonki niewidoczny pyłek. Jest trochę zawstydzona.

- Moja mama się tyle lat męczyła, ale jakoś wytrzymała. Ojciec ostro pił. Jak też nie chciałam rozwodu. W końcu zdecydowałam się na separację. Złożyłam papiery w sądzie, a na drugi dzień dowiedziałam się o jego śmierci - opowiada.

Mówi, że do dzisiaj czuje się winna. Nie umie przyznać, że po samobójstwie męża jej życie odmieniło się na lepsze. - Chyba tak. Myśli pan, że tak? No, może tak - uśmiecha się zażenowana. Niedawno wytapetowała mieszkanie i ulokowała najstarszą córkę w liceum zaocznym. Dzieci są zadbane, dobrze ubrane, a w jej 8-hektarowym gospodarstwie wszystko układa się jak najlepiej.

- Te kobiety radzą sobie świetnie. O wiele lepiej niż za życia mężów. Są skrupulatne, zaradne i oszczędne. Ze wszystkimi zasiłkami i dodatkami mają około 1500 zł na miesiąc, ale to dla nich dużo. Nigdy wcześniej nie miały takich pieniędzy - mówi Grażyna Stasiak, pracownik socjalny z Więcborka. Na jej terenie w ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się sporo wdów po samobójcach. Prawie w każdej wiosce mieszka jakaś samotna kobieta z wianuszkiem dzieci, której mąż stracił ochotę do życia.

Za mężem nie tęskni

Mąż pani Wioletty rozstał się z życiem 4 lata temu. Powiesił się na strychu. Nie zostawił listu pożegnalnego. Nikt nie wie, dlaczego odszedł. Zostawił żonę z czwórką dzieci w rozpadającym się wynajmowanym mieszkaniu. W łazience odpadł tynk, wychodzi grzyb, zimą na ścianach jest lód. Na parapetach trzeba kłaść koce i ręczniki, bo w oknach dziury na wylot. Od 5 tygodni nie ma wody, bo popsuł się hydrofor.

- Na remont mieszkania nie mam, nie stać mnie też, żeby to wykupić. Nie mam na razie nawet umowy najmu, bo nie mogę się porozumieć z nowym właścicielem - mówi pani Wioletta. Za mężem nie tęskni. Tylko pił i bił. Policja przyjeżdżała. - Dziś chociaż człowiek ma spokój. I pieniędzy jest więcej - mówi kobieta.

Życie od nowa

- Na początku są zagubione i niepewne. Ale prędzej czy później jakoś się odnajdują - mówi Krystyna Patyna, pracownik socjalny z Więcborka. W jej rejonie mieszka blisko dziesięć owdowiałych kobiet, których mężowie odeszli nagle.

Mąż pani Grażyny nie zabił się sam. Zabił go stres i brak pracy. Zmarł na zawał pod drzwiami gabinetu burmistrza Więcborka, który obiecał mu znaleźć zatrudnienie.

- Chodził tam co tydzień przez kilka lat. W końcu nie wytrzymał - mówi pani Grażyna.

Została sama z dziesięciorgiem dzieci. Minęło 5 lat. Dziś kobieta układa sobie życie od nowa, z nowym partnerem. - Poradziłam sobie, ale na początku byłam samiutka. Nikt tu nie zajrzał.

Została po nim renta

Mąż pani Anieli (czworo dzieci) powiesił się 3 lata temu w oborze. Jedyne szczęście, że był ubezpieczony i została po nim renta. Nie wiadomo, dlaczego się zabił. Był alkoholikiem, cierpiał na depresję.

- Nie tęsknię za nim. Jak żył, to myślałam, że zwariuję. Czasem nawet na chleb nie było - mówi kobieta. Rękawy bluzki ma zakasane, bo właśnie robiła pranie. Ściany mieszkania są czarne od brudu i odrapane, ale będzie remont. Niedawno pani Aniela wstawiła w domu nowe okna i dorobiła się pięknych drzwi wejściowych. Ale najważniejsze, że nie musi już chleba kupować na kredyt.

PS Imiona i nazwiska bohaterek reportażu przedstawionych jako Aldona Szymańska i pani Aniela zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!