https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Staję przed Wami z opłatkiem

Grażyna Ostropolska
Potajemnie chrzcił dzieci milicjantów, dawał ciche śluby wojskowym. Trzydzieści lat kapłaństwa nauczyło go szacunku dla ludzi różnych przekonań. Dziś także szeroko otwiera drzwi świątyni przed każdym „synem marnotrawnym”.


Potajemnie chrzcił dzieci milicjantów, dawał ciche śluby wojskowym.
Trzydzieści lat kapłaństwa nauczyło go szacunku dla ludzi różnych
przekonań. Dziś także szeroko otwiera drzwi świątyni przed każdym
„synem marnotrawnym”.

<!** Image 2 align=left alt="Image 13166" >Ksiądz
Ryszard Pruczkowski wyciąga dłoń do rozwodników. Nie wyklucza z
kościelnej wspólnoty parafian żyjących w nieformalnych związkach.
Wszystkich stara się zrozumieć. - Jeśli sprawiedliwość jest cnotą
boską, to przed nią winna iść miłość - mówi. A młodym klerykom na
corocznych rekolekcjach wciąż powtarza: - Jeżeli chcesz być takim
księdzem, na jakiego ludzie czekają, to musisz umieć płakać z płaczącym
i cieszyć się z cieszącym. Bo ludzie nie cenią kapłana za tytuły
naukowe i godności kościelne - tłumaczy - ale za to, że ma serce na
dłoni. Umie słuchać i rozumieć.

Sam nasłuchał się historii nieprawdopodobnych. Płakał z tymi, którzy
mu o swoich zagmatwanych losach opowiadali. Cieszył się, gdy udało się
im z własnym życiem dojść do ładu. - Nie dzielę ludzi na „czerwonych” i
„czarnych” - mówi. - Patrzę na człowieka. A w każdym widzę wiele dobra
i zagubienia. I wiem, że nawet w najlepszym człowieku jest też trochę
zła. Trzeba z niego wydobyć to, co najlepsze.

Czasami pytają Pruczkowskiego, dlaczego z takim (w ich mniemaniu
gorszym ) człowiekiem ksiądz utrzymuje bliskie kontakty. - A ja im
odpowiadam - mówi - że jeśli nawet większość poglądów nas dzieli, to
zawsze znajdzie się płaszczyzna, przez którą przerzucę kładkę. Choćby
malutką. Wtedy razem możemy coś dobrego zrobić. Potem z kładki zrobimy
mostek, a z niego - most. Z czasem może się uda przepaść zasypać. To
moja życiowa filozofia. Sprawdzona, bo okazane dobro stukrotnie wraca
do człowieka.

<!** Image 3 align=right alt="Image 13167" >Przyjaźni się z byłymi milicjantami, wojskowymi. - Bardzo cenię
sobie przyjaźń z generałem Mieczysławem Walentynowiczem - wymienia
szefa lotniczej eskadry. - Bolałem, gdy ponosił konsekwencje wypadku
(doszło do katastofy po rozkazie kontynuowania pokazu przy złej
pogodzie - przyp. aut.), choć to niekoniecznie on zawinił.

Pamięta, jak generał, absolwent moskiewskiej szkoły, opowiadał mu o
swoim zakamuflowanym ślubie. - Pojechali ze świadkami do wiejskiego
kościółka, weszli do zachrystii - powtarza - i usłyszeli, jak kościelny
melduje proboszczowi: „Wszystkie drzwi pozamykane, a dla pewności
dziurkę od klucza plastrem zakleiłem od środka”.

To brzmi dziś egzotycznie, ale

takie były czasy.

Ksiądz Pruczkowski sam takie „tajne akcje” w kościele przeprowadzał.
Był 1987 rok, kiedy prymas Parafię Bożego Ciałą na bydgoskim
Szwederowie erygował i ks. Ryszarda Pruczkowskiego pierwszym jej
proboszczem ustanowił. Nie zapomni pierwszej kolędy na osiedlu, które
jeszcze słabo znał. - Ulica Brzozowa 27 - rzuca adres, który utkwił mu
w pamięci. - Wyznaczyłem sobie 30 rodzin, do drzwi których zapukam.
Klęska. Kolędę przyjęły trzy - sami wojskowi emeryci. Modliłem się do
Boga, by przywrócił mi energię. Następnego dnia, na 20 drzwi tylko 4
się nie otworzyły. A przy okazji wyjaśniło się, że ci, do których w
przeddzień pukałem, to byli żołnierze WSW. - Oni nas pilnują, więc sami
księdza w domu przyjmować nie mogą - usłyszałem od pewnego majora. -
Nikogo nie ciągnąłem do Kościoła na siłę - mówi. - Szanowałem ich
przekonania. Pytałem, co słychać w wojsku, a oni się stopniowo
otwierali.

Pamięta, jak przychodziły potem do niego żony wojskowych, zamawiając
potajemny chrzest dziecka. Wspomina ciche śluby milicjantów i historię,
której następstw nie przewidział: - Wywiesiłem w gablocie przy parafii
zbiorowe zdjęcie dzieci przyjętych do I komunii. I szybko je zdjąłem.
Na prośbę oficera, który obawiał się rozpoznania na nim swojego
dziecka.

Potem czasy się zmieniły. W 1990 roku nastąpił w parafii

przełom.

Ksiądz zdecydował, że do skrzynki pocztowej każdego mieszkańca
parafii (niezależnie od tego, czy chodzi do kościoła, czy nie) trafi
kartka z życzeniami świątecznymi i opłatkiem. - To nie agitacja -
tłumaczył podejrzliwym. - To zwykłe przełamywanie się opłatkiem z
ludźmi dobrej woli.

- Tylko jedna rodzina, św. Jehowy - wspomina - zwróciła przesyłkę.
Za to w stu mieszkaniach, po raz pierwszy, otworzyły się drzwi przed
kolędującym.

<!** Image 5 align=left alt="Image 13169" >- To ksiądz z ogromną charyzmą - mówią o nim wierni. - Emanuje z
niego ciepło i dobroć, które spływają na tych, których pociesza lub
tylko wysłuchuje. Takich duszpasterzy jak ksiądz Rysio nie ma zbyt
wielu. A szkoda, bo świat byłby lepszy.

Ksiądz Pruczkowski czuje, że parafianie go kochają. I boleje, że
często nie może im pomóc.- Czasami wszystko, co mogę - mówi - to
wysłuchać i powiedzieć : „Rozumiem i współczuję.” Zwłaszcza ludziom
chorym i cierpiącym mogę dać jedynie to, że z nimi jestem i wtedy mniej
się boją.

Myśli o strachu przed śmiercią i o tym, czego nauczył go wolontariat
w hospicjum. - Nauczyłem się tam ważyć słowa - tłumaczy. - Łatwo jest
zdrowemu pocieszać chorego słowami: „ Kogo Pan Bóg kocha, temu daje
krzyże”. Ale należy liczyć się z odpowiedzią: „ To niech mnie tak mocno
nie kocha, żebym nie musiał krzyża nosić”.

Od pewnego czasu odwiedza 31-letnią parafiankę. Wierzy, że cud
zatrzyma atakujący wątłe ciało nowotwór. Ksiądz Pruczkowski stara się
koić jej duszę. Modlitwą, obecnością lub chociażby ciepłym SMS-em.
„Jaka szkoda, że wcześniej księdza nie spotkałam. Byłabym lepsza” -
odpisuje kobieta - „Tak się boję, że odejdę za wcześnie. Jeszcze
nieprzygotowana...”.

Bo ze śmiercią trudno się pogodzić. Nawet, jeśli ma się przed oczami
obraz pogodzonego z nią papieża Jana Pawła II i słyszy jego słowa: „Nie
lękajcie się”.

Kiedy ks. Pruczkowski był inowrocławskim duszpasterzem i szpitalnym
kapelanem, spędzał z chorymi wszystkie Wigilie. - Rozmowa z nimi była
dla mnie wielkim przeżyciem. Otwierali serca, a ja miałem świadomość,
że to może ich ostatnia Wigilia. Pamiętam mężczyznę umierającego na
nowotwór języka. Nie mógł mówić, ale mocno ściskał mi ręce i oczami
wyrażał wdzięczność, że z nim jestem.

Nowotwór nie oszczędził też najbliższej rodziny księdza, jego
38-letniej siostry i 40-letniej bratowej. Każda osierociła dwoje małych
dzieci. Wychowali je sami ojcowie.

Nie tylko nad chorymi ks. Pruczkowski się pochyla. Nie zapomina, że i biednym potrzebna jest

otucha.

- Są w mojej parafii bloki, gdzie mieszkają kolejarze i byli
pracownicy ZNTK na zasiłkach przedemerytalnych - opowiada o wiernych,
którym tej otuchy bardzo potrzeba. - Ledwo wiążą koniec z końcem. Po
utracie pracy zawalił się im świat. Trzeba było czasu, żeby weszli w
nową rzeczywistość. Trudno było - ocenia i chwali ich za sąsiedzką
solidarność, niespotykaną w innych blokowiskach, gdzie lokator jest na
ogół anonimowy.

<!** Image 4 align=right alt="Image 13168" >Słyszy, jak ludzie narzekają na nowy ustrój, tęsknią za
bezpieczeństwem starego. Zapominają o talonach na towary, kolejkach. -
Dzięki Bogu te czasy minęły - mówi - ale transformację ustrojową
należało lepiej przygotować.

Przypominają mu się prorocze słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego,
który wyświęcał go na kapłana. - Przyjechał w 1979 roku na konsekrację
dzwonów w Inowrocławiu - opowiada. - Siedzieliśmy przy kolacji, a
kardynał mówił, że komunizm jest przegrany, trzyma go jedynie system
militarny i RWPG. „My może nie, ale Rysio upadku systemu doczeka” -
powiedział. Byłem w tym gronie najmłodszy. Boże, co on mówi! - myślałem
- To niemożliwe!

Do transformacji ustrojowej potrafił przygotować swoich pracowników
człowiek, którego pogrzeb ks. Pruczkowski wciąż ma w pamięci: - Nazywał
się Wincenty Kolańczyk - wspomina dyrektora jednego z nielicznych w
Polsce PGR-ów, które ocalały. - Pamiętam słowa, którymi żegnali go
pracownicy: „ Dyrektorze, Ty nauczyłeś nas kochać ziemię. Ty, kiedy
rodziła się nowa rzeczywistość, pokazałeś, że możemy na niej
gospodarzyć. Dzięki Tobie, jako spółka pracownicza mamy pracę. Nie ma
głodnych, bezrobotnych, nie ma u nas biedy”.

Przyznaje, że łzy kapały mu po policzkach, kiedy sypali na trumnę
ziemię z lnianego woreczka. I żałuje, że w innych polskich
przedsiębiorstwach takich ludzi, jak Kolańczyk zabrakło.

Przypomina mu się też inny wspaniały człowiek, którego historii nikt
nie spisał: - Miał 72 lata, gdy przyjął ode mnie sakramenty - wspomina.
- W czasie wojny był w ruchu oporu, po wojnie - burmistrzem Sopotu i
sekretarzem kadr KW PZPR w Gdańsku. Gdy usłyszał krzyki ludzi
katowanych w piwnicach urzędu uznał, że z bolszewizmem nie chce mieć
nic wspólnego. To był początek lat 50. i taka decyzja wymagała odwagi.
Koledzy omijali go z daleka. Z trudem znalazł pracę, a jako emeryt
dorabiał ostrzeniem noży. Długo szukał Jezusa. Był ewangelikiem,
badaczem Pisma Świętego. Trafił do mnie. Pożyczałem mu książki, a on
zadawał tysiące pytań. Po roku zapragnął przyjąć sakramenty.

W parafii Bożego Ciała ma ks. Pruczkowski około 10 tys. wiernych.
Jedna czwarta z nich przychodzi na niedzielne msze do tymczasowej
kaplicy. Coraz liczniejsze grono raz w tygodniu przyjmuje komunię. W
ubiegłym roku rozpoczęła się

budowa nowej świątyni.

Powstaje w miejscu, gdzie przed 18 laty odbyła się pierwsza
parafialna pasterka. - Do zbitej z desek betlejemskiej stajenki przy
ul. Jesionowej ciągnęły setki wiernych z całego Szwederowa - wspomina
piękną chwilę, którą uznał za szczególny znak. - Bóg chce, żeby
powstała w tym miejscu świątynia, pomyślałem. Zaczęły się codzienne
msze, pojawił się klimat wzajemnej życzliwości. Ciągle jej doświadczam.
I sam, podając ludziom rękę, przypominam, że to Pan Jezus przebacza,
przytula do serca, a ja jestem tylko narzędziem w jego rękach. A kiedy
mam chwilę zwątpienia i mówię: „Boże, nie dam rady wznieść tej
świątyni” pojawia się ktoś taki, kto przywraca mi wiarę i energię.

Ksiądz wspomina ubogą emerytkę, która wprawiła go w osłupienie,
dając pieniądze na zakup 7 tys. cegiełek (po 70 gr każda) na budowę. -
Bo jest tak - konstatuje ksiądz proboszcz - że biedni parafianie
chętniej dzielą się swoim niedostatkiem niż bogaci - majątkiem.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski