Kolęda to obowiązek księdza, wynikający z prawa kanonicznego. Jej celem jest błogosławieństwo domu, poznanie wiernych i ich duchowe wsparcie.
<!** Image 2 align=right alt="Image 141540" sub="Ks. Mariusz Kuciński, proboszcz parafii św. Mateusza, w czasie duszpasterskiej wizyty u swoich parafian Fot. Radosław Sałaciński">Wielu katolików nie wyobraża sobie, by nie przekazać duchownemu ofiary pieniężnej. - Ja zawsze daję księdzu 30 złotych - mówi pani Emilia ze Śródmieścia.- Ministrantom też daję po kilka złotych. Księża nie powinni liczyć na więcej, bo jeśli każda rodzina tyle da, to w końcu uzbiera się niezła suma.
30 złotych to najczęstsza ofiara wśród bydgoszczan. Choć niemal zawsze ją przekazują, nie pytają, na co jest wydawana. Rzadko miewają też indywidualne życzenia i intencje związane ze swoimi datkami. - Kolęduję w swojej parafii już 22 lata. Dominują nominały 20, 50 złotych, rzadko więcej - mówi ks. Ryszard Pruczkowski, proboszcz parafii pw. Bożego Ciała. - Większość ludzi w mojej parafii to emeryci. Wszyscy jednak wiedzą, że ofiary przekazuję na budowę kościoła. Podczas kolędy koperta zazwyczaj leży na stole. Nigdy jednak sam jej nie zabieram. Przyjmuję ofiarę dopiero wtedy, gdy poda ją ktoś z domowników - dodaje.
Każda parafia odpowiada, między innymi, za utrzymanie diecezji. Bywa, że po kolędzie proboszczowie płacą zobowiązania wobec Kościoła. Zawsze jednak znajdzie się suma, którą przekazuje się na potrzeby parafii.
<!** reklama>- W kopertach znajdują się bardzo różne kwoty. Najczęściej od dwudziestu do kilkudziesięciu złotych- mówi ks. Stanisław Kotowski, proboszcz parafii Matki Boskiej Częstochowskiej. - W tym roku przeznaczę pieniądze na dębowe ławki do kościoła. Ofiara to nie obowiązek. Nie można unikać kolędy, jeśli nie ma się pieniędzy.
Tematy rozmów domowników i księży również bywają różne. Czasu na trudne tematy jest niewiele, ale duchowni nie boją się ich podejmować. - Zdarza się, że rozmowy podczas wizyt są kontynuowane na indywidualnych spotkaniach z parafianami - wyjaśnia ks. Ryszard Pruczkowski. - Przy okazji kolędy mamy szansę pomówić o przygotowaniu dziecka do Pierwszej Komunii Świętej, o budowie kościoła, rzadko o polityce. Pamiętam wiele wzruszających wizyt, zwłaszcza z czasów transformacji ustrojowej, kiedy wielu ludzi bało się o swoją pracę i los.
Zazwyczaj księża rozpoczynają kolędowanie po południu, aby każdy z domowników miał szansę uczestniczyć w wizycie. Jeśli jednak duchowny nie zastał nikogo w domu, można zgłosić mu chęć przyjęcia kolędy w innym terminie. - Pamiętam, jak kilkanaście lat temu na 3000 rodzin blisko 800 nie przyjmowało kolędy. Nie wiedzieliśmy, dlaczego. Pewnego roku roznieśliśmy do wszystkich skrzynek pocztowych opłatek. W rezultacie ponad 100 rodzin więcej otworzyło nam drzwi - mówi ks. Ryszard Pruczkowski.
Proboszcz parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej gościł kiedyś u rodziny niewierzącej. - Zaproszono mnie, mimo że domownicy nie byli katolikami. Rozmawialiśmy o życiu i wierze. Pamiętam to do dziś - mówi ks. Stanisław Kotowski. - We własnym mieszkaniu mogli zapytać mnie o wszystko. Kolęda jest okazją do bezpośreniego kontaktu z duchownym, który nie zdarza się często.
Jak przyznaje ks. Ryszard Pruczkowski, kolęda to dla niego wspólna modlitwa w gronie rodziny. - Sam proboszcz jest jak ojciec parafii, który może pochwalić, ale czasem też skarcić - dodaje z uśmiechem.