Wakacje w tropikach i drogie piórniki mają zastąpić wspólną grę w chińczyka. Zamiast odrabiania lekcji pod okiem rodzica są korepetycje lub niezawodna pani „świetliczanka”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 137271" sub="Nie tylko „eurosieroty” czują się osamotnione / Fot. Jupiterimages">Domowo-szkolna psychologia-spychologia trwa.
- Już chyba nie pamiętam, jak wygląda moja mama. Nie widziałam jej od prawie dwóch lat. Tata od wyjazdu był w kraju raz. Rok temu na Boże Narodzenie. Pod choinką były prezenty, ale my nawet nie mieliśmy kiedy pogadać, bo na same święta zjechała się rodzina. A pozostałe kilka dni? Dentysta, lekarz, fryzjer& W Polsce jest taniej, więc trzeba było pozałatwiać to i owo. I tyle tatę widziałam - mówi 14-letnia Martyna, gimnazjalistka z Torunia.
Dawniej chciała zostać weterynarzem. Dziś nie myśli w tych kategoriach. Nawet nie wie, do którego liceum niedługo złoży dokumenty. Wychowuje ją babcia. Kochana. Wyrozumiała. Nie wtrąca się. Dorastającej dziewczynie to odpowiada. Kanapki do szkoły często lądują w śmietniku przed blokiem. Martyna wagaruje. Nie nudzi się, bo z Wysp przychodzą pieniądze. Jest na kino, kręgle, pizzę, ciuchy, imprezy& Sielanka?
<!** reklama>Świetlica od świtu
Z badań wynika, że w niektórych regionach Polski nawet w co drugim domu jest podobna sytuacja. Jednak nie tylko tzw. „eurosieroty” mogą czuć się porzucone.
Listopadowy poniedziałek, godzina 6.15 rano. Jeszcze ciemno. Pod jedną z mniejszych bydgoskich publicznych szkół podstawowych już od kilku minut sterczy kilkanaścioro dzieci. Niektóre stoją w parach, trzymając się za ręce. Nerwowo przebierają nogami z zimna. Widać, że ciążą im napakowane po brzegi plecaki. Dzień jak co dzień. Żaden z rodziców nie zaczekał, aż otworzą szkołę. Bo czas to pieniądz.
- To absurd. Lekcje zaczynają się od 8.00! Te maluchy powinny jeszcze smacznie spać! Kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Teraz, na żądanie rodziców, od 6.30 świetlica już jest otwarta i szybko się zapełnia - mówi pani Marlena, magister pedagogiki opiekuńczej, która z przerażeniem spogląda na dzisiejsze podejście do wychowania. - Kiedy moje dzieci były małe, stawałam na rzęsach, aby znaleźć dla nich czas, choć zawsze byłam czynna zawodowo. Dziś coraz szersze kręgi zatacza tak zwana „spychologia”. Zapomina się o tym, że szkoła jest głównie od edukacji. To rodzic ma wychowywać, my powinniśmy go w tym tylko wspierać.
Role jednak się odwracają. Basia ma 6 lat, ale jej zapracowanej matce udało się uprosić dyrekcję, by - choć chodzi dopiero do „zerówki” - rano też mogła korzystać z przyszkolnej świetlicy. Matka obiecała odbierać ją jak najwcześniej. Tak było przez tydzień. Teraz, jak wiele dzieci, Basia siedzi w szkole do siedemnastej.
- Bywa, że mała snuje się po korytarzach, bo wracając z toalety nie może znaleźć drogi do świetlicy. Nie zawsze mogę się nią zająć tak, jak tego potrzebuje - przyznaje pedagog. - Zwykle mam już na głowie kilkudziesięcioro uczniów, którzy skończyli lekcje koło dwunastej czy trzynastej&
Domowe, ale nie w domu
Agatka i Monisia są najlepszymi przyjaciółkami. Ich mamy „dogadały się” już pierwszego dnia szkoły, że będą swoje córki odwozić i odbierać na zmianę. Dziewczynki chodzą do drugiej B i w zasadzie są na siebie skazane. Nie tylko siedzą w jednej ławce. Razem spędzają przerwy, jedzą obiady w szkolnej stołówce, chodzą na kilka godzin do świetlicy. Tutaj też wspólnie odrabiają lekcje. Rodzicom nie zależy, by dzieci w tym czasie się bawiły.
- Gdy na początku roku szkolnego przeprowadzamy ankiety, większość mam i tatusiów zaznacza, że w świetlicy mają być przede wszystkim odrabiane lekcje. Dlaczego? Bo w większości domów już nie zagląda się do zeszytów. Nie ma na to czasu. Często się zdarza, że jeśli po swoich zajęciach w danym dniu dziecko nie odrobi lekcji ze mną, to dopiero następnego dnia rano w świetlicy będzie się głowić nad zadaniem domowym z dnia poprzedniego - mówi nauczycielka.
Uczniowie nie tylko nie są przez swych rodziców pilnowani. Co gorsza - nie są też chwaleni. To sprawia, że spada ich motywacja. Nie lubią się uczyć, a nawet chodzić na kółka zainteresowań. Chęci pojawiają się we wrześniu, gdy zaczynają się zapisy. Dzisiejsze szkoły oferują mnóstwo zajęć dodatkowych. Zwykle jednak już po miesiącu, dwóch uczęszczający na nie uczniowie się wykruszają. Wolą posiedzieć w świetlicy.
Zryw przed testem
- Do domu iść nie mogą, więc chociaż tu się trochę pobawią. Brakuje im beztroski dzieciństwa i to się czuje. Mama nie ma czasu na basen, kino, teatr. Tata nie znajdzie nawet godzinki, by pograć w piłkę. To rola „pań świetliczanek”, bo tak nas nazywają. Staramy się, by dzieci się nie nudziły, by spędzały ten czas pożytecznie. Zabawek jest pod dostatkiem, ale stawiamy też na gry zespołowe, konkursy, wspólne czytanie, integrację. Czasem widzę, że dzieci są zahukane albo że potrzebują wyciszenia. Wtedy razem kładziemy się na dywanie i słuchamy muzyki relaksacyjnej. Innym razem, gdy rozpiera je energia, po prostu idziemy do lasu, żeby się wykrzyczeć - opowiada pani pedagog.
Zapracowanie mamusie i tatusiowie zapewniają, że kochają swoje pociechy. Nieobecność, spowodowaną pracą, rekompensują przecież prezentami, egzotycznymi wakacjami, wysokim kieszonkowym&
- I rosną nam mali egoiści. Szybko się denerwują. Nie potrafią się dzielić. Swoich pięknych przyborów szkolnych pilnują jak oka w głowie, nikomu nie pożyczą. Ich domeną są przechwałki, kto jakim jeździ autem, kto ma markowe to czy tamto. Nauką się nie martwią, bo rodzice też odwykli się nią przejmować. Za edukację odpowiada przecież szkoła, więc po co się wtrącać? - myślą. Coraz rzadziej konsultują się z nauczycielami, chodzą na wywiadówki. Oczy im się otwierają, gdy dzieci są w szóstej klasie i zbliża się test wieńczący szkołę. Co pomyślą znajomi? Dziecko musi się dostać do dobrego gimnazjum! Nie ma więc innego wyjścia: korepetycje. Potem znów trzy lata oddechu i podobny zryw pod koniec gimnazjum. Historia powtarza się też w szkole średniej. To takie błędne koło, którego ofiarą jest dziecko - twierdzi pani pedagog.