Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śnieg i pustka na ulicach

Redakcja
Zacierają się i mylą szczegóły, pamięć staje się wybiórcza, słabną emocje. Jak dziś patrzymy na tamtą noc? Co szczególnie wspominamy? Zapytaliśmy o to znanych bydgoszczan.

Zacierają się i mylą szczegóły, pamięć staje się wybiórcza, słabną emocje. Jak dziś patrzymy na tamtą noc? Co szczególnie wspominamy? Zapytaliśmy o to znanych bydgoszczan.

<!** Image 3 align=none alt="Image 201597" sub="Od ogłoszenia stanu wojennego minęło 31 lat. Tak wyglądało wtedy rondo Grunwaldzkie. Fot.: PAP, Robert Grzybowski">

- Z pierwszego dnia stanu wojennego zapamiętałem głównie śnieg i pustkę na ulicach. To był ogromny kontrast w stosunku do tego, co działo się przez ostatnie dni - wspomina Stefan Pastuszewski, dziś radny Bydgoszczy, a wówczas jeden z liderów bydgoskiej „Solidarności”.

„Żelazka nie dam i już!”

- Noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku spędziłem w Warszawie, ponieważ pojechałem tam na Kongres Kultury Polskiej - mówi Stefan Pastuszewski. - Nocowałem wówczas razem z Józefem Heroldem w hotelu „Warszawa” w skromnym pokoju, bez łazienki. Kiedy się obudziłem około 7 rano i wyszedłem na korytarz do toalety, zobaczyłem przez okno chodzących po podwórzu hotelu żołnierzy z bronią na plecach. W pierwszym odruchu byłem tym bardzo zaskoczony i zastanawiałem się, skąd oni się tam wzięli, ale nagle usłyszałem głos pani pokojowej, która tłumaczyła jednemu z hotelowych gości, że nie może wydać mu żelazka, bo... jest stan wojenny, więc nic nie działa i niczego nikomu wydać nie można. Już wtedy czułem, że ten stan będzie się trochę ocierał o groteskę, bo w Polsce Ludowej nigdy nic się nie udawało na poważnie.

<!** reklama>

Stefan Pastuszewski do Bydgoszczy wrócił w niedzielę, ale niebawem został internowany. - Wiedziałem, że tak się stanie, bo zaraz po powrocie sąsiadka powiedziała: „Byli w nocy po pana”.

Wzorem był Kloss

Zdzisław Pająk, ówczesny przewodniczący „Solidarności” w bydgoskiej rozgłośni Polskiego Radia, w przeddzień wprowadzenia stanu wojennego nagrywał do późna program, który miał być emitowany z niedzieli na poniedziałek.

- Odwiozłem realizatora programu na dworzec na pociąg do Inowrocławia i wróciłem do domu - wspomina. - Rano jak zwykle wstałem, a tu w telewizji zamiast „Teleranka”, który w domu był wówczas świętością, bo dzieci były jeszcze małe, wyskoczył pan generał. Potem dowiedziałem się, że radio i telewizja zostały zmilitaryzowane i niestawienie się w pracy będzie potraktowane jako dywersja. Kiedy widziałem prezenterów dziennika w wojskowych mundurach i nowe studio, „zaskoczyłem”, że wiedziałem wcześniej o budowie tego studia przy Żwirki i Wigury w Warszawie, tylko nie zajarzyłem, po co.

Zdzisław Pająk, zgodnie z komunikatem, udał się do budynku radia. Przed wejściem stał na posterunku wojskowy scot.

- Ktoś nagle ze zgromadzonych przed radiem osób powiedział: - Uciekaj, bo ciebie szukają - wspomina Zdzisław Pająk. - I uciekłem. Przez kilka następnych nocy ukrywałem się, a właściwie nie nocowałem w domu. Miałem z żoną umówiony znak, zaczerpnięty z popularnego wówczas serialu o Klossie, że jeśli będzie wszystko w porządku, na parapecie będzie stała doniczka z kwiatkiem. Po niej rozpoznawałem, czy mogę wejść do mieszkania...

Wychowanie obywatelskie

Andrzej Bogucki, były prezes Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Polsce, dostał tego dnia pamiątkę na całe życie. Ormowiec uderzył go bardzo boleśnie pałką.

- Na niedzielę, 13 grudnia, mieliśmy zaplanowany ogólnopolski zjazd „Sokoła” w siedzibie Zarządu Regionu „Solidarności” przy ul. Stary Port - mówi Andrzej Bogucki. - Kiedy rano usłyszałem przez radio złowieszczy głos Jaruzelskiego, zerwałem się, ubrałem i popędziłem do siedziby zarządu, żeby dowiedzieć się, co ze zjazdem. Wszystko jednak było już obstawione. Nie zostałem dopuszczony do budynku, blokada była już koło Klarysek. Chciałem przecisnąć się mimo wszystko, jednak ormowcy nie chcieli o niczym słyszeć. Kiedy zacząłem się z jednym z nich szarpać, dostałem boleśnie pałką i musiałem się wycofać. Tak sobie pomyślałem, że była to prawdziwa lekcja wychowania obywatelskiego w ówczesnym stylu.

Zdaniem Andrzeja Boguckiego, dzień wprowadzenia stanu wojennego wywołał ogromne emocje i pytania o przyszłość. Każdy następny dzień był już coraz trudniejszy, tworzyła się psychoza strachu, stopniowo gasły nadzieje na uratowanie dorobku Sierpnia.

Gazikiem do domu

Jerzy Kanclerz, obecny dyrektor żużlowej Polonii, był wówczas cywilnym pracownikiem wojska.

- Pracowałem w jednostce łączności przy ulicy Szubińskiej - wspomina. - Akurat w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku miałem służbę. Jeszcze przed północą działo się w eterze coś dziwnego, niespotykanego wcześniej, ale niczego nie podejrzewałem. Dopiero koło północy usłyszałem od pani z telekomunikacji: „My już dla wojska nic nie będziemy od tej pory robić”. To mnie zamurowało kompletnie. Nie wiedziałem, jaki może być tego powód i właściwie, o co jej chodzi. Dopiero po kilku godzinach dotarła do mnie wieść o wprowadzeniu stanu wojennego. Dzięki temu rano, kiedy schodziłem ze zmiany o siódmej, skorzystałem chyba po raz pierwszy z okazji podwiezienia do domu wojskowym gazikiem, bo nie działała komunikacja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!