Gdy powstawała spółka ProNatura ze 100-procentowym udziałem miasta, wiele osób zastanawiało się, po co ówczesny prezydent Konstanty Dombrowicz decyduje się na ten ruch.
O ile powołanie spółki, która miała zająć się budowaniem spalarni było jeszcze w miarę zrozumiałe, to ukierunkowanie jej działań na usługi oczyszczania miasta - już nie. Tym bardziej że miasto miało też udziały w innej firmie ze śmieciowej branży - Remondisie, z którą to ProNatura miała rywalizować.
<!** reklama>
Od początku wiadomo było, że ratusz preferował usługi swojej spółki, która swego czasu dysponowała zaledwie trzema śmieciarkami. Nie przeszkodziło to jednak przedsiębiorstwu przenieść się z okolic wysypiska śmieci do odnowionego minibiurowca przy ulicy Kościuszki. To tam sztab ludzi miał wypracować nową strategię dla spółki, pozyskiwać zewnętrzne środki na jej działanie i przede wszystkim - przygotować dokumentację pod budowę spalarni. Na dziś mamy obraz klęski w spółce. Budowa spalarni się opóźnia. Właśnie unieważniono przetarg. Zlekceważono też zupełnie społeczny opór i determinację mieszkańców przeciwnych budowie. Teraz nie wiadomo, czy w ogóle budowa się rozpocznie. Spółka traci też rynek śmieciowy i znajduje się w odwrocie. Jeśli bydgoski projekt spalarni nie otrzyma ostatecznie dofinansowania, istnienie „ProNatury” nie będzie miało racji bytu. Wtedy powstanie pytanie, na które ktoś będzie musiał odpowiedzieć - po co wydawano miliony na spółkę, której działania nie przyniosły pozytywnych skutków?