Wojciech Sobolewski jest jednym z najbardziej doświadczonych bydgoskich przewodników PTTK. Już kilkakrotnie był naocznym świadkiem ważnych wydarzeń.
Do dziś Sobolewski wspomina swój pobyt w ZSRR akurat w dniach, kiedy doszło do tzw. puczu Janajewa, który usunął Michaiła Gorbaczowa. Tym razem bydgoski przewodnik objeżdżał kraje skandynawskie. Na czwartek i piątek minionego tygodnia zaplanował pobyt w Oslo. Jakby przeczuwał...<!** reklama>
- Była to wycieczka objazdowa wokół Bałtyku - mówi Wojciech Sobolewski. - Przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię jechaliśmy do Norwegii. Do stolicy tego kraju przybyliśmy w czwartek wieczorem. Jeszcze tego samego dnia, przed północą, zrobiłem obchód centrum miasta. Było do niego bardzo blisko, bowiem nasz hotel mieścił się w odległości 400 m od dworca kolejowego i jakieś 200 m od głównej ulicy Oslo. Jak zawsze w tym mieście było bardzo cicho i spokojnie. Nikt nie przypuszczał, że może się tu coś wydarzyć, co wstrząśnie nie tylko Norwegią, ale i całym światem.
Przed południem w piątek Sobolewski wraz z 21-osobową grupą turystów udał się na zwiedzanie stolicy Norwegii. - Około 11.30 dotarliśmy do ścisłego centrum - relacjonuje. - Akurat w tym momencie zaczął lać deszcz. Schowaliśmy się w domu towarowym „Akkerbrige”. Deszcz jednak nie miał zamiaru odpuścić. Po mniej więcej półtorej godzinie podjąłem decyzję: jeśli deszcz nie przestanie padać, idziemy w stronę hotelu przez Karl-Johan-gate, gdzie moglibyśmy złą pogodę przeczekać w jednej z licznych tam kafejek. Trasa wiodła akurat w kierunku budynku siedziby rządu. Sądzę, że mogliśmy, przy takim rozwoju wydarzeń, znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca, gdzie doszło do wybuchu. Nie wiem, co by się nam wtedy mogło stać.
Los jednak turystom sprzyjał. Deszcz zelżał, w związku z czym udali się na dalsze zwiedzanie Oslo w przeciwną stronę, do parku Frogner. - Usiedliśmy w parku na ławeczkach - relacjonuje Sobolewski. - To mogło być kilometr, może półtora od siedziby premiera. Nagle rozległ się potworny huk. Popatrzyliśmy po sobie, ale nikt nie potrafił wyjaśnić, co to mogło być. Jedynym wytłumaczeniem mogło być nagłe uderzenie pioruna, ale to było zdecydowanie za głośne. Przechodnie na ulicy też nie podejrzewali niczego złego, bo ruch toczył się normalnie. Dopiero po kilku minutach masowo zaczęły dzwonić komórki. My od Polaków z kraju, pytających nerwowo, gdzie jesteśmy, dowiedzieliśmy się o tym, co się stało. Mieszkańcy Oslo także praktycznie wszyscy wyjęli telefony, każdy chciał się dowiedzieć, co się dzieje.
Po powrocie do centrum Oslo, jak mówi Sobolewski, wiele ulic było zamkniętych dla ruchu, wszędzie było pełno policji i karetek pogotowia, zniknęły gdzieś wszystkie zaparkowane wcześniej samochody.
- Nasi kierowcy, którzy byli akurat w autobusie przed hotelem - dodaje bydgoski przewodnik - powiedzieli nam, że w chwili wybuchu pojazd dosłownie zatańczył, tak silna była fala uderzeniowa.
W chwili wyjazdu Polaków z Oslo, ok. godz. 22, pozamykane były nawet nocne sklepy. Dopiero wówczas zaczęły dochodzić pierwsze informacje o jeszcze większej tragedii..