Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skoro nazwał go synem...

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Proces, który toczył się przed Sądem Powiatowym w Bydgoszczy w lutym 1974 roku cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Sytuacja, jaką juryści mieli osądzić i rozpatrzyć, zdawała się bowiem znajdować na granicy całkowitego nieprawdopodobieństwa.

Śledzenie toku rozpraw sądowych było dawniej w modzie. Bydgoszczanie lubili dowiadywać się, co przeskrobali ich sąsiedzi. Wielokrotnie też mieli okazję przekonać się, że życie jest najciekawszą powieścią.

<!** Image 3 align=none alt="Image 204863" sub="Starszy pan chciał być uprzejmy, młodszy słyszał to, co chciał usłyszeć... że Ryszard W. jest jego ojcem [Fot.: Thinkstock]">

Proces, który toczył się przed Sądem Powiatowym w Bydgoszczy w lutym 1974 roku cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Sytuacja, jaką juryści mieli osądzić i rozpatrzyć, zdawała się bowiem znajdować na granicy całkowitego nieprawdopodobieństwa.

A przyszedł tylko po jabłka...

Bydgoszczanin Ryszard W. swoich dni dożywał w wyróżniającym się rozmiarami i elegancją domu z ogrodem położonym na bydgoskim Miedzyniu, którego dorobił się w swoim długim i pracowitym życiu. Pewnego letniego dnia w 1972 roku, kiedy 84-latek wypoczywał w cieniu w ogródku, usłyszał prośbę nieznajomego przechodnia, czy mógłby poczęstować się spadami z jabłoni.

<!** reklama>

Będący w dobrym humorze staruszek powiedział żartobliwie „Proszę bardzo, mój synku”. Nie miał najmniejszego pojęcia, jakie konsekwencje wywołają te słowa.

Nieznajomy od tej pory regularnie odwiedzał Ryszarda W., nierzadko w towarzystwie kolegów. Toczył z właścicielem domu swoistą grę słowną: na zwroty „syn”, „synek” odpowiadał „ojcze, ojczulku”. Kiedyś, gdy rozmawiali o podróżach, staruszek zapytał nowego znajomego „A może byśmy tak pojechali razem do Turcji?”

Na te właśnie słowa powołał się 54-letni Karol J., czyli nieznajomy zaglądający do ogrodu po jabłka, kiedy w maju 1973 roku złożył w Sądzie Powiatowym w Bydgoszczy pozew o ustalenie ojcostwa. Obszernie starał się w nim uzasadnić, dlaczego ma podstawy sądzić, że jest synem Ryszarda W.

Karol J. przyszedł na świat jako pozamałżeńskie dziecko Barbary S. W latach 1917-1919 przebywała ona u siostry w Siemoniu pod Toruniem. Któregoś dnia pod nieobecność domowników została zgwałcona przez jednego z rosyjskich jeńców wojennych zatrudnionych w pobliskim gospodarstwie rolnym. Gwałciciel uciekł, a zaraz potem wyjechał do Torunia. Wszelkie poszukiwania nie dały rezultatów. Wiadomo było tylko, że używał pseudonimu „Turek”.

Sąd, obdarowanym takim wnioskiem, wezwał Ryszarda W. i dogłębnie przejrzał jego życiorys, by ustalić, czy rzeczywiście mógł on być owym „Turkiem”. Jak się okazało, pozwany w czasie I wojny światowej istotnie był żołnierzem, ale... walczył w armii pruskiej na froncie zachodnim we Francji, potem był członkiem załogi jednej z twierdz w Brandenburgii. Z wojska niemieckiego zdezerterował w 1918 roku i wziął udział w Powstaniu Wielkopolskim. Na skutek odniesionych ran niemal cały 1919 rok spędził w lazarecie. Tym samym nigdy nie był jeńcem, jak również nie przebywał w Siemoniu.

Skąd się wziął zatem pomysł Karola J. doszukiwania się w mieszkańcu Miedzynia swojego ojca?

W pozwie skierowanym do sądu znalazło się takie oto zdanie: „W związku z powyższym uważam za słuszne uznanie Ryszarda W. moim ojcem i przyznanie mi pełnego prawa do spadku, a więc nieruchomości posiadanej przez pozwanego”.

Bydgoski Sąd Powiatowy nie miał najmniejszych wątpliwości i na rozprawie, która odbyła się 15 lutego 1974 roku, powództwo oddalił w całości. Juryści uznali, że jedynym motywem postępowania Karola J. była chęć niezasłużonego i nieuczciwego wzbogacenia się. Sam przebieg rozprawy był bardzo żywo odbierany przez przybyłą na rozprawę publiczność, a potem długo jeszcze w mieście komentowany.

Nie dostał nic

Karol J., który wymyślił całą sprawę ad hoc, podczas jednej z wizyt w ogródku domu Ryszarda W., nie chciał pogodzić się z werdyktem Sądu Powiatowego i złożył apelację do Sądu Wojewódzkiego.

Ponowne rozpatrzenie sprawy niczego nie zmieniło. Sędziowie tylko po cichu musieli zaśmiewać się z argumentów powoda. Na rozprawę wezwano bowiem jego matkę, która z dużym zdziwieniem przyjęła wiadomość o nagłym odnalezieniu „ojca” swojego dziecka i zaprzeczyła z całą stanowczością, jakoby mógł nim być Ryszard W.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!