- Nikt mnie nie przekona, że sklepy monopolowe nie mają wpływu na bezpieczeństwo. Zanim zamknięto „monopolowy” na ul. Warmińskiego, co dzień można było zaobserwować tu grupy fanów taniego wina i wódki. Wydzierali się, śmiecili, sikali po bramach - wspomina pan Bogusław. - Odkąd sklep zamknięto, jest cisza i spokój, a podejrzanego towarzystwa nie ma - mówi mieszkaniec ulicy. - Nie widzę powodu, by co 200 metrów był monopolowy, a tak jest właśnie w centrum. Wszystkie „Żabki” i „Freshe” są czynne aż do 23.00, nocnych też nie brakuje.
PRZECZYTAJ:Na naszych ulicach (samo)rządzi alkohol
Nie brakuje jednak i głosów namawiających do wstrzemięźliwości, nie tyle alkoholowej, co prawnej.
PRZECZYTAJ:Jak burdy, to Szlaban
- Gdyby wszyscy pili tyle, ile ja, to sklepy mogłyby być nawet całodobowe, a i tak nie miałyby utargu - żartuje Teresa Krzycka, przewodnicząca Rady Osiedla Bocianowo-Śródmieście-Stare Miasto. - Niestety wiadomo, jak część klientów tych sklepów się zachowuje, to miejsca uciążliwe dla mieszkańców. Nie jestem jednak za całkowitym zakazem, są różne sytuacje w życiu i jakieś punkty sprzedaży powinny być otwarte. Niech to będzie jednak tam, gdzie nie ma tylu mieszkańców, np. na stacjach benzynowych.
Nocne sklepy monopolowe są uciążliwe dla mieszkańców, ale niektóre punkty powinny być otwarte. - Teresa Krzycka, radna RO
Część polityków nie wróży jednak sukcesu projektowi ustawy, mimo że dwie podobne wersje złożyły zarówno Prawo i Sprawiedliwość jak i Platforma Obywatelska. - Wiele osób ma jeszcze w pamięci obostrzenia w sprzedaży alkoholu. Wiemy, czym się to skończyło - rozkwitem melin, które były jeszcze gorszym zjawiskiem niż nocne monopolowe - uważa jeden z bydgoskich posłów, który prosi o anonimowość, bo nie chce wypowiadać się w sytuacji, gdy nie poznał obu projektów ustawy. - Jak ktoś ma problem z alkoholem, to będzie się chciał napić, czy sklepy będą otwarte, czy nie. Zakazy nic nie zmienią.
