Oskarżony, 45-letni Sławomir S. dziarskim krokiem, choć nieco skrępowanym łańcuchem na nogach, przeszedł korytarzem do sali rozpraw na pierwszym piętrze bydgoskiego Sądu Okręgowego. Sprawia wrażenie człowieka rozluźnionego i pogodzonego z losem.
[break]
Wczoraj, przed wydaniem wyroku, sąd chciał przesłuchać biegłych psychiatrów i biegłej psycholog. Miało to pomóc w rozstrzygnięciu, czy oskarżony dopuścił się zbrodni z premedytacją, czy w afekcie.
Różnica jest ogromna. - Od tego tak naprawdę zależy jego życie. Gdyby sąd przyjął kwalifikację zbrodni z premedytacją oskarżonemu groziłoby nawet dożywocie. W przypadku zaś łagodniejszej kwalifikacji (pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami), maksymalna kara wynosi 10 lat - mówi prokurator Mirosław Wałęza z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe.
Zdaniem oskarżyciela nie może być w tym przypadku mowy o zbrodni w afekcie. - To, że ktoś nazwie czyjąś matkę k..., to jeszcze nie powód, żeby zadźgać człowieka - dodaje prokurator. W mowach stron oskarżenie zażądało dla Sławomira S. kary 15 lat więzienia. Obrona wniosła o zmianę kwalifikacji na znacznie łagodniejszą.
Sam oskarżony twierdzi, że samego momentu zabójstwa nie pamięta, bo był w stanie upojenia alkoholowego. Kolega, z którym pił, miał wulgarnie nazwać matkę oskarżonego. - Pamiętam, że W. chwycił nóż, który leżał na stole. Wściekłem się, bo moja matka zmarła rok wcześniej. Wciąż przeżywałem jej śmierć. Ze skrzynki po owocach, w której były narzędzia, wyjąłem klucz francuski. Obudziłem się następnego dnia. Jacek był martwy - zeznał Sławomir S. na początku procesu.
Do zbrodni doszło w sierpniu 2013 roku w mieszkaniu przy ul. Kaszubskiej.
Następną rozprawę, na której może zapaść wyrok, sąd wyznaczył na 26 marca.