Z komendantem wojewódzkim Państwowej Straży Pożarnej - brygadierem KAZIMIERZEM STAFIEJEM - rozmawia Magdalena Jasińska.
<!** Image 4 alt="Image 167018" sub="Kazimierz Stafiej">
Czy od dziecka interesował się Pan pożarnictwem?
W dzieciństwie prawie każdy chłopiec chce być lotnikiem albo strażakiem. Sam najpierw chciałem być żołnierzem, ale jak się ma ojca ochotnika straży pożarnej, to nic dziwnego, że zmieniłem mundur na strażacki.
Wypełnijmy ankietę osobową. Jak na Pana wołają?
Ponieważ jestem niewysoki, bo mam tylko 165 cm, to domownicy i przyjaciele wołają na mnie „Mały”. Jak ktoś jest wielki sercem, to może być mały wzrostem.
Z jakimi słabościami Pan walczy?
Z nałogiem palenia papierosów skończyłem 25 lat temu. Może brakuje mi systematyczności w niektórych przedsięwzięciach, które odkładam na emeryturę.
<!** reklama>
Gdzie się Pan urodził?
Urodziłem się w Wąbrzeźnie, a nasz dom rodzinny był w Płużnicy. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, było nas dziewięcioro rodzeństwa.
Czy jest Pan najmłodszy?
Dokładnie w środku - mam dwie młodsze siostry i dwóch młodszych braci i tyle samo starszego rodzeństwa.
Kto rządził w tej gromadce?
Najstarszy brat
Czy w Płużnicy była podstawówka?
Tak - z tego okresu wspominam działalność harcerską. Nasze wakacje były szkołą życia. Trochę byliśmy źli na rodziców, bo oprócz odpoczywania, musieliśmy pracować w gospodarstwie, co nam wyszło jednak na dobre.
Potem szkoła średnia...
Wybrałem się do Torunia do internatu - uczyłem się w Technikum Mechanicznym. Tam wyjątkowo wspominam Tadeusza Baczyńskiego, który nauczył nas patrzeć na życie. Setki rajdów turystycznych - tysiące kilometrów przemaszerowanych przez Polskę. Wtedy naprawdę nauczyłem się patrzeć na to, co nas otacza.
Co było po szkole średniej?
Skoro zdecydowałem, żeby nie iść do wojska, to pozostała straż. Poszedłem do szkoły chorążych w Poznaniu, tam adepci pożarnictwa uczą się, jak być dobrym strażakiem.
Nie żałuje Pan tej decyzji?
Nie, pożarnictwo stało się strzałem w dziesiątkę. Byłem jednym z lepszych uczniów.
Czy tam było dużo zajęć sportu?
Pożarnictwo w ogóle ma dużo zajęć sportowych. Grałem w lidze w badmintona, a po kilku miesiącach nauki już wyjeżdżaliśmy do działań pożarniczych.
Po tej szkole chorążych nie zakończył Pan swojej edukacji...
Człowiek uczy się całe życie. W międzyczasie skończyłem szkołę oficerską w Warszawie, potem socjologię bezpieczeństwa na UMK i pewnie niedługo podejmę kolejne studia, bo życie nie znosi próżni.
Czy ten zawód przynosi Panu satysfakcję?
Jeszcze nie jestem spełniony. Jak dostanę propozycję zostania komendantem głównym to z niej skorzystam (śmiech). A poważnie mówiąc, to rzeczywiście czuję się życiowo jeszcze sprawny i potrzebny.
Zawód strażaka cieszy się największym zaufaniem społecznym.
Bo to jest tak, że my przyjeżdżamy i staramy się pomóc ludziom, każdy widzi w nas iskierkę nadziei, choć nie mamy zaczarowanego ołówka.
To przedstawmy całą rodzinę.
Moja małżonka jest nauczycielką informatyki w gimnazjum w Lubiczu, a córka chodzi do gimnazjum. Są jeszcze pies, dwa koty i rybki.
Ma Pan jeszcze czas na inne zainteresowania.
Na pewno sport. Teraz już tylko jeżdżę namiętnie na rowerze - latem przejeżdżam około dwóch tysięcy kilometrów. Raz w tygodniu gram w tenisa i raz w squasha. A zimą ze dwa wypady na narty. Miałem cztery lata temu kontuzję i pewne dyscypliny musiałem zawiesić. Nie mogę kopać piłki, a byłem medalistą mistrzostw Polski strażaków w piłce halowej, a kiedyś nawet królem strzelców.
To musi Pan być w dobrej kondycji fizycznej.
Żeby być strażakiem, trzeba być w dobrej kondycji. Każdy strażak raz w roku zdaje test sprawności.
Nawet ten siedzący za biurkiem?
Nawet ten.
---
Wywiad w radiu
Magda Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji „Zwierzenia przy muzyce” w Polskim Radiu PiK w każdy wtorek o godzinie 23.03 i sobotę o godz. 15.05.