Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Jerzym Hillemannem, emerytowanym żnińskim lekarzem

Maria Warda
Jerzy Hillemann lubi wspominać dawne czasy, ale interesuje się także bieżącymi wydarzeniami
Jerzy Hillemann lubi wspominać dawne czasy, ale interesuje się także bieżącymi wydarzeniami Maria Warda
Funkcjonujący jeszcze w 1957 roku nakaz pracy sprawił, że późniejszy ordynator oddziału wewnętrznego trafił do żnińskiego szpitala. Pracował w nim do emerytury.

Medycyna to spełnienie marzeń z dzieciństwa?
Chciałem być lekarzem, ale kochałem muzykę. Zostałem przyjęty na Wyższe Studia Muzyczne razem z Jasiem Weberem, z tym, że ja chciałem uczyć się muzyki tylko dla siebie, dlatego zdawałem także do Akademii Medycznej w Poznaniu. Egzamin zdałem z wynikiem celującym, ale oficjalnie nie zostałem przyjęty z powodu braku miejsc, a faktycznym powodem było inteligenckie pochodzenie, co w tamtych czasach miało wpływ na losy ludzi, musiałem czekać. W grudniu przyjechał do mnie kolega z Poznania i mówi „Jurek pakuj się, zwiększyli liczbę miejsc do 48, jesteś wpisany na listę”.

Zaczęło się sielankowe studenckie życie?
Było trudno, przez dwa tygodnie spałem na dworcu PKP, tam również się myłem, a uczyłem się w empiku, bo ani w akademiku, ani w domu prywatnym nie mogłem dostać noclegu. Potem kolega znalazł dla mnie miejsce i 1,5 roku spędziłem w Poznaniu, jednak w Gdańsku miałem rodzinę i postanowiłem przenieść się na tamtejszą Akademię Medyczną. Miałem kłopoty, bo w Poznaniu nie chcieli mnie wypuścić, dopiero po dwóch miesiącach starań, rektor wyraził zgodę.

Po studiach trafił pan do Żnina.

Skończyłem studia w 1957 roku. To był czas kiedy obowiązywały tak zwane „nakazy pracy”. Ja dostałem nakaz pracy w żnińskim szpitalu. Zostałem bardzo dobrze przyjęty. Pracując robiłem specjalizację z interny.

Byłam dzieckiem, ale pamiętam jak rodzice i ich znajomi, mówiąc o żnińskim szpitalu, wymieniali trzy nazwiska, Donotek, Tupikow i Hillemann. Wydawało się, że to byli jedyni lekarze w lecznicy.

Rzeczywiście to był pion szpitala. Józef Donotek był ordynatorem ginekologii, Jerzy Tupikow ordynatorem chirurgii, ja byłem odpowiedzialny za oddział wewnętrzny, któremu podlegał także oddział chorób zakaźnych. Później wspomagali nas Halina Malinowska, Sylwester Popiołek. Tworzyliśmy zgrany zespół, byliśmy jak jedna rodzina, spotykaliśmy się na imieninach, była muzyka, dużo śpiewaliśmy. Dziś jest bardzo dużo lekarzy, niestety nie ma między nimi takiej więzi.

Proszę powiedzieć, jak wyglądał wówczas oddział chorób wewnętrznych.
Nie był to duży oddział, więc powiększyłem go do 60 łóżek. W pokojach leżało wielu śpiących cukrzyków, a na oddziale zakaźnym nie brakowało chorych dotkniętych wirusowym zapaleniem wątroby, zwanym popularnie żółtaczką. Groźna była odra i szkarlatyna. Pamiętam przypadek, kiedy z powodu powikłań po tej chorobie, zmarła kobieta i jej syn.

Jak rozpoznawał pan choroby w czasie, gdy nie miał na swe usługi bogatego sprzętu wykrywającego każdy guzek w naszym wnętrzu?
Podstawą był dobry wywiad, pacjentowi poświęcało się dużo czasu, pytało kiedy boli, przed jedzeniem, po jedzeniu? Po jakim jedzeniu. Jedynym wyposażeniem był stetoskop, EKG, rentgen, jednoosobowe laboratorium gdzie badano mocz, podstawowy skład krwi i kał na krew utajoną. Dlatego lekarz poświęcał pacjentowi bardzo dużo czasu. Ubolewam, że dziś, kiedy na usługach medycyny jest tyle nowoczesnego sprzętu, lekarz nie ma czasu dla pacjenta.

W Żninie jest pan postrzegany jako prekursor leczenia cukrzycy, jest pan też autorem pracy doktorskiej.
Praca doktorska nie dotyczyła cukrzycy. Jej temat brzmiał „Lamblioza wśród ludności powiatu żnińskiego”, jednak w istocie, mocno zaangażowałem się w leczenie cukrzycy. Pojechałem do Gdańska po specjalistyczne aparaty i zacząłem sam oznaczać poziom cukru.
Praca na oddziale wewnętrznym to niemal codzienne obcowanie ze śmierci. Jak pan dawał sobie z tym radę?
Jestem człowiekiem wierzącym, to bardzo pomagało mi zrozumieć wiele spraw dotyczących życia, w tym fakt, że lekarz nie jest jego dawcą, a jedynie osobą, która może uratować człowieka, czy ulżyć mu w cierpieniu, ale na pewne sprawy nie ma wpływu.

Jak się panu żyje? Co cieszy?
Jestem szczęśliwy, bo jestem otoczony miłością najbliższych, mam wspaniałe dzieci, synową i zięciów, ale przyznam, że najbardziej jestem dumny z wnuczki Julianny, która odnosi sukcesy muzyczne. Sam kocham muzykę, pisałem nawet piosenki, teksty i muzykę. Nagrania powinny być w Żnińskim Domu Kultury.

JERZY HILLEMANN:

- Ma 87 lat. Absolwent Akademii Medycznej w Gdańsku. Internista. Emerytowany ordynator oddziału wewnętrznego żnińskiego szpitala.
- Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
- Jego praca doktorska (1970 rok) była pierwszą w powiecie żnińskim w powojennym okresie.
- Honorowy Obywatel Żnina, Zasłużony dla Powiatu Żnińskiego.
- Miłośnik opery, operetki i Bernarda Ładysza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!