https://expressbydgoski.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Rozmowa z Arturem Szczepańskim o początkach „Expressu Bydgoskiego”. „Byliśmy zachłyśnięci wolnością słowa"

Jarosław Więcławski
PPG
Rozmowa z Arturem Szczepańskim, jednym ze współzałożycieli „Expressu Bydgoskiego” i wieloletnim redaktorem naczelnym gazety.

Ile czasu przygotowywaliście się do startu pierwszego numeru „Expressu Bydgoskiego”, który pojawił się na przełomie marca i kwietnia? Kiedy i w jakich okolicznościach się to zaczęło?

Trzy miesiące. To było bardzo krótko, za krótko. Absolutnie nie byliśmy do tego dobrze przygotowani. To były niewielkie gazety, po 8 czy 12 stron, ale mimo wszystko potrzebowaliśmy zaplecza, nie tylko dziennikarskiego, ale i logistycznego. Musieliśmy załatwić wiele pozwoleń – to zajęło nam wiele czasu. Ruszyliśmy od razu, gdy w Polsce można było założyć prywatną gazetę. Byliśmy bardziej zachłyśnięci przyszłą wolnością słowa niż organizacją tego wszystkiego.

Pierwszym prezesem wydawnictwa był Andrzej Nowakowski. W grupie założycieli „Expressu” byli Tomasz Wojciekiewicz, Ryszard Giedrojć – pierwszy redaktor naczelny i ja. Obok gazety powstało wydawnictwo książkowe, na czele z Mariuszem Piotrowskim. Wydawaliśmy literaturę piękną i książki quasi-naukowe.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to szalone tempo. Mieliście wtedy takie przeświadczenie czy dostrzegliście to dopiero z dystansu?

Nie mieliśmy wtedy tej świadomości. Musieliśmy załatwiać wszystko: papier, który był wówczas reglamentowany. Były przydziały dla RSW i oficjalnych gazet. Tomek Wojciekiewicz z Rysiem Giedrojciem pojechali do Skolwina. Oczywiście bez dwóch czy trzech butelek w torbie nie załatwiliby tego, ale było to takie czasy, że w ten sposób się udało. Potem w drukarni RSW na ul. Dworcowej musieliśmy załatwić druk. To też nie było łatwe. Gdy zobaczyli, że mogą dodatkowo zarabiać, zaproponowali nam wyższe ceny niż innym gazetom.

Zebraliśmy najlepszych dziennikarzy z Bydgoszczy. Inwestorzy, którzy zgodzili wyłożyć się pieniądze na gazetę obiecali, że ludzie będą zarabiać tu więcej niż w dotychczasowych gazetach. Jeden czy dwóch dziennikarzy nam odmówiło, bo liczyło, że w mediach oficjalnych sytuacja jest pewniejsza.

Dla nas najważniejsze było to, że będziemy wreszcie pisać o tym, o czym będziemy chcieli, że nikt nie będzie zaglądał nam przez ramię, że nikt nie będzie nas wysyłał na akademie ku czci itp. To nas najbardziej cieszyło. Zimnym prysznicem była organizacja. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to będzie tak trudne. Musieliśmy szukać lokalu na redakcję czy maszyn do pisania itd. Spadło to na dziennikarzy i może dwie osoby, które zajmowały się stroną organizacyjną.

Jak wówczas reklamowaliście gazetę? Skąd mieszkańcy wiedzieli, że na rynku pojawił się „Express”?

Wykupiliśmy reklamy w telewizji i radiu oraz mieliśmy rozklejone plakaty w mieście. Numer, który wychodził przed 1 kwietnia był dość problematyczny, bo część ludzi pewnie myślała, że to jakiś żart. Próbowaliśmy sprawić, żeby jak najwięcej dowiedziało się o starcie nowej gazety, która jest czymś zupełnie innym na rynku. Zamiast internetu były mury na mieście czy słupy ogłoszeniowe.

W jaki sposób, mimo trudności i tego, że na starcie nie wszystko było takie, jak sobie wyobrażaliście, udało wam się przetrwać pierwszy okres istnienia gazety?

W warstwie dziennikarskiej było tak, jak to sobie wyobrażaliśmy. Nie sądziliśmy, że będziemy zaangażowani w tyle przedsięwzięć organizacyjnych. Największe problemy mieliśmy z inwestorem, który oczekiwał w miarę szybko zwrotu włożonych pieniędzy, a z tym było bardzo źle. Dla nas dziwne było to, że ludzie pozostali przy starych tytułach, które były w Bydgoszczy, czyli „Ilustrowanym Kurierze Polskim”, „Dzienniku Wieczornym” i „Gazecie Pomorskiej”. Nie mogliśmy tego zrozumieć. Byliśmy jednymi z wielu dziennikarzy, którzy myśleli: „przecież robimy taką dobrą gazetą i nikt nas nie kupuję. Widocznie czytelnicy się nie znają”. Takie mieliśmy wtedy wytłumaczenie, ale to nie przekonywało inwestora, który oczekiwał przynajmniej częściowego zwrotu poniesionych nakładów, a długo ich nie otrzymywał.

Już w pierwszym wydaniu pojawiło się hasło „Gazeta zależna od czytelników”. Kiedy poczuliście, że udało wam się przyciągnąć do siebie bydgoszczan?

Długo nie mogliśmy odbić się od wtedy niewielkich nakładów. To były inne czasy. Gazety miały bardzo duże nakłady: po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy. My operowaliśmy kilkoma tysiącami sprzedanych egzemplarzy. To było zbyt mało, aby przyciągnąć reklamę i odzyskać pieniądze ze sprzedaży detalicznej gazety.

Konkurencja była tak uśpiona, że nie musieli praktycznie robić nic, a myśmy chcieli zrobić wszystko. Pierwszym przełomowym krokiem było pozyskiwanie ogłoszeń drobnych. Potentatem w tej kwestii był „IKP”, gazeta Stronnictwa Demokratycznego. Mieli terminy ogłoszeń dwu- czy trzytygodniowe. My mieliśmy jedną zasadę: dziś zlecenie, jutro ogłoszenie. Na początku to nie przynosiło efektów, ale z czasem „Express” stał się potentatem ogłoszeniowym, a „IKP” padał i w końcu padł.

Cała rozmowa ukaże się w dodatku jubileuszowym 25 kwietnia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Okiem Kielara odc. 14

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski