Czarne chmury zbierają się nad Zachemem od dawna. Jedni wiążą to z niekorzystnymi wydarzeniami na ogólnoświatowych chemicznych rynkach, inni szukają winy wewnątrz zakładu. W przeroście zatrudnienia, w wymagających potężnych inwestycji instalacjach czy - tu najbardziej - w zmieniających się wraz ze zmianą politycznego wiatru zarządach bydgoskiego przedsiębiorstwa. Regułą jest, że zarząd tej niezwykle ważnej dla miasta firmy nie pochodzi z Bydgoszczy, nie wiąże go z nią żadna bliższa więź.
Teraz przedsiębiorstwo czekają kolejne trudne miesiące, prawdopodobnie zwolnienia i likwidacja części produkcji. Za nią ma iść także potrzeba rekultywacji poprzemysłowego terenu. Ta według niektórych szacunków miałaby kosztować nawet do 200 milionów złotych. Kto miałby te pieniądze wyłożyć? Zachem i Ciech na pewno nie, bo to kwota daleko przekraczająca możliwości nawet takiego giganta jak chemiczna spółka.
<!** reklama>
Na pewno nie zrobi tego ratusz, bo budżet i bez tego trzeszczy w szwach, a konieczność wydania kolejnych milionów mogłaby przyprawić o zawał nie tylko ratuszowego skarbnika. Odpowiedzi na to pytanie nie ma, pozostaje więc kibicować zarządowi Ciechu, by znalazł jakieś rozwiązanie i wyjście z sytuacji dla Zachemu.
Dziś jednak czekają nas rozmowy o przejęciu przez miasto udziałów Zachemu w SW „Kapuściska”. Czym się zakończą? Podejrzewam, że niczym, bo czym może skończyć się oczekiwanie kilkudziesięciu milionów złotych od miasta, które ich po prostu nie ma?
