W tym roku głosy podliczano metodą d’Hondta, która faworyzuje duże partie. Gdyby wybrano inną, swoich radnych miałyby cieszące się również poparciem głosujących mniejsze komitety.
Ofiarą ordynacji padł między innymi popularny radny kilku kadencji, brylujący w kuluarach i na sali sesyjnej Bogdan Dzakanowski. Będzie musiał, przynajmniej na cztery lata, odpocząć od samorządu. I to nie dlatego, że opuściło go zaufanie wyborców. - Taka była ordynacja wyborcza. Promowała tylko duże partie, a nie mniejsze, lokalne komitety - mówi Bogdan Dzakanowski. - Uważam, że to bardzo niekorzystne zjawisko, bo upartyjnia samorząd i zabija obywatelskość. Nie uważam jednak, że taki wynika to moja porażka. Mam nadzieję, że moi wyborcy poprą prezydenta Dombrowicza, on bowiem jest gwarantem spełnienia także moich wyborczych obietnic - uważa.
<!** reklama left>Robi jednak dobra minę do złej gry. Zdobył bowiem prawie 900 głosów, a do rady weszli politycy z kilkuset głosami poparcia mniej. Sam komitet prezydenta zdobył ponad 11 tysięcy głosów, ale w samorządzie nie zaistnieje.
W podobnej sytuacji znalazł się radny Roman Jasiakiewicz (prawie 1500 głosów poparcia). Nie zobaczymy też w radzie Elżbiety Krzyżanowskiej i Wiesława Olszewskiego. Wszystko wskazuje na to, że gdyby lewica poszła do wyborów wspólnym frontem, mogłaby liczyć nawet na trzy mandaty więcej niż teraz.
Zdaniem socjolog prof. Jadwigi Staniszkis, przyczyną niskiej frekwencji mogą być m.in. także zmiany w ordynacji wyborczej i „blokowanie list”. - Efekt głosu jest coraz bardziej nieczytelny i wątpliwy - mówi.