Przez żołądek do serca pacjenta

Różne fantazje chodzą po głowach polskich pacjentów. Żeby lekarz był miły albo przynajmniej nie opryskliwy. Żeby nie spóźniał się notorycznie.

Albo żeby salowe nie krzyczały, kiedy niechcący przejdzie się po mokrym lub nie zdąży się podnieść kapci z podłogi, kiedy trwa jej zamiatanie. Fantazji tych jest wiele, ale najwięcej chyba dotyczy szpitalnego jadłospisu. I dziwić się nie można, bo co to znaczy - dwie kromki chleba, kapka dżemu, ćwiartka masła, dwa plasterki salcesonu. I to ma być śniadanie? Albo kolacja? Obiad szkoda opisywać. Kto zmaga się z nadwagą, powinien dobrowolnie położyć się w polskim szpitalu. Kuracja odchudzająca gwarantowana. Istna dieta cud.

<!** reklama>

Ale okazuje się, że są wyspy szczęścia na tej mapie beznadziei. Wczoraj swe podwoje otwarła restauracja o wdzięcznej nazwie (nomen omen) „Fantazja”. I nie jest to klasyczna szpitalna kuchnia, choć znajduje się właśnie na terenie szpitala. Dokładniej w bydgoskim Centrum Onkologii. To jest coś, co wygląda jak lokal w kilkugwiazdkowym hotelu, serwując jednocześnie posiłki zupełnie niepasujące do polskiej rzeczywistości szpitalnej. Co dziwnego, ten nieziemski biznes ma się opłacać. Szpitalowi, bo wynajął zewnętrzną firmę, która ma gotować o 50 tysięcy złotych taniej, niż to było wcześniej, no i pacjentowi - który nie będzie jadł byle czego w salce na oddziale, tylko zejdzie sobie do prawdziwej restauracji na prawdziwy obiad. Taki pacjent od razu poczuje się lepiej. Nie tylko poprawi mu się na chwilę humor, ale może i zmieni nastawienie. Do spóźnialskiego lekarza, gburowatej salowej i zabieganej pielęgniarki. Wedle starego powiedzenia kardiologów: przez żołądek do serca.