<!** Image 2 align=right alt="Image 142024" sub="Anioły na operze zafundował Bydgoszczy marszałek województwa / Fot. Archiwum">Wojtek drugi rok z rzędu przed Bożym Narodzeniem ozdobił lampkami Dąb Napoleona w Fordonie. W tym roku był to już bardziej profesjonalny i odporny na kaprysy zimy świetlny łańcuch. Po co to zrobił? Aby było ładniej. „Nie spotkałem się z negatywnymi opiniami - pisze teraz Wojtek na blogu. - Przeważało zdziwienie, że coś takiego można zrobić. A jak Wam się podobało? Dajcie znać, czy na przyszły rok akcja ma się powtórzyć. Może ktoś chce pomóc, razem zrobimy to lepiej” - zachęca. Czytając o tym pomyśle, przypomniałem sobie, jak przed wielu laty wiozłem do Bydgoszczy Jeremiego Przyborę. Przybywał na promocję „Przymkniętego oka opaczności” - pierwszego tomu swych wspomnień, w których Bydgoszcz, Fordon i Dąb Napoleona miały ważne miejsce. Przystojniejsza połowa Kabaretu Starszych Panów wychowywała się otóż niemal w cieniu Dębu Napoleona. Dworek w majątku ziemskim Przyborów stał jakieś dwieście metrów od niego. Cesarskiego drzewa szukaliśmy jednak w pejzażu fordońskich wzgórz blisko godzinę. Dąb wtopił się w zbocze. Pytani o napoleońską pamiątkę, fordoniacy bezradnie rozkładali ręce. O majątku Przyborów tym bardziej nikt nie pamiętał. Na szczęście tuż przed zmrokiem trafiliśmy na miejsce i mistrz Jeremi uronił łezkę pod dębem. Wojtek, ten od świetlnego łańcucha, wtedy pewnie jeszcze bawił się grzechotką.
<!** reklama>Indywidualni polepszacze urody okolicy mogą być niebezpieczni. Instalacja elektrycznych ozdób własnego pomysłu w publicznych miejscach bez uzgodnień i bez kwalifikacji to naruszenie prawa. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że za rok przed Bożym Narodzeniem koło dębu powinni zaczaić się strażnicy miejscy, by ukarać Wojtka i zabrać mu świecące zabawki. Ryzyko, jakie stwarza, jest minimalne. Między wierszami pisze o tym zresztą w cytowanym fragmencie blogu: „Przeważało zdziwienie, że można coś takiego zrobić”. Zdziwienie, że ktoś poświęcił czas i pieniądze, by było ładniej wokół. I to nie wokół swojego domu, altany, drzewa w ogródku czy całego ogrodu, lecz w miejscu, które do niego nie należy. Pięknych, drogich i zapewne fachowo wykonanych iluminacji świątecznych widziałem w tym roku - jakby na przekór kryzysowi - wyjątkowo dużo. Jednak albo były to ozdoby na prywatnych włościach, albo zamówione i sfinansowane przez miejskich czy regionalnych urzędników za publiczne pieniądze, albo wreszcie zdobiące firmy, sklepy i punkty usługowe. Za każdym z tych świątecznych gestów stał zatem jakiś interes: podkreślenie swojego stanu posiadania, zaskarbienie sympatii wyborców, spełnienie obowiązku urzędnika, zachęta do zakupów. Wojtek nie miał żadnej z takich korzyści na widoku. I dlatego to, co zrobił, bardziej przypadło mi do gustu, niż na przykład anioły świecące się na operze, które za okrągłą sumkę, ale przecież nie z własnej kieszeni, zafundował Bydgoszczy marszałek województwa.
Wojtek zrobił dla urody miasta, co chciał i jak umiał. Nikodem Łada, dyrektor wydziału promocji Bydgoszczy, przed paroma dniami użalił się natomiast przed „Expressem”, iż od dobrych kilku lat nie udaje mu się rozwiązać kwestii sprzedaży bydgoskich pamiątek i gadżetów, które miasto zamawia na upominki. „Próbowaliśmy wejść w kooperację ze sklepem przy ulicy Długiej, który ma w asortymencie rozmaite bydgoskie pamiątki, ale zmusić do współpracy nikogo nie możemy” - mówi dyrektor. Zaiste, zastanawiająca rzecz. Sklep, który utrzymuje się ze sprzedaży bydgoskich pamiątek, nie chce handlować tymi, które podsuwa mu magistrat. I jak rozumiem, innego chętnego do detalicznej sprzedaży tego towaru przez lata nie znaleziono. A z drugiej strony, potencjalni klienci ponoć o te pamiątki pytają. Bez Balcerowicza tego nie rozbierzesz: jest popyt, jest podaż, nie ma komu handlować. Wojtku, pomóż!
W ramach dobrej nowiny zwiastowałem wczoraj w tym miejscu otwarcie nowej, kameralnej porodówki w bydgoskim szpitalu. Powstaje ona w szpitalu MSWiA, nie wojskowym. I to nadal jest dobra nowina.