Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pozdrawiam Panią z więzienia

Redakcja
Pocztówki, kartki świąteczne, listy. Z Włoch, z Francji, z Potulic. Na wielu są pieczątki więziennej cenzury albo adresy zakładów wychowawczych. Nieliczne napisano na wolności. Kilkaset dziecięcych dramatów.

Pocztówki, kartki świąteczne, listy. Z Włoch, z Francji, z Potulic. Na wielu są pieczątki więziennej cenzury albo adresy zakładów wychowawczych. Nieliczne napisano na wolności. Kilkaset dziecięcych dramatów.

<!** Image 2 align=right alt="Image 115878" sub="Dzieci z pogotowia nie potrafią nikomu zaufać. To ciągnie się za każdym z nich. Ewa mówi, że to nie ich wina. Dorośli są winni. Kiedy byli potrzebni, nie pojawili się, zostawili w obcym miejscu i uciekli / Fot. Piotr Schutta">W nocy słychać jak coś trzeszczy. Miarowo i niepokojąco. Wystarczy stanąć pod drzwiami na korytarzu. To łóżka. Są piętrowe. Dzieci z chorobą sierocą kołyszą się na nich we śnie. Grzegorz nie ma choroby, ale zawsze wybiera miejsce na dole. Nie zdejmuje skarpetek i śpi z nogami na podłodze. Ile razy schowa mu się nóżki pod kołdrę, zawsze wysuną się z powrotem na ziemię. Gotowe do szybkiego biegu w każdej chwili.

- Czasem kładliśmy materace w świetlicy. Tyle było dzieci. Gdybyśmy ich nie przyjęli, nocowałyby na klatkach schodowych i w piwnicach. Zimą zamarzłyby - Ewie przypominają się

twarze wychowanków.

Pamięta sylwetki i imiona. Ewelinę i Kasię zjeżdżające na podnośniku straży pożarnej (matka zamknęła je w mieszkaniu i poszła w tango, sąsiedzi zawiadomili policję); Karola, który pisał podanie, żeby go przyjęli do ośrodka (rodzice zamykali przed nim drzwi); Weronikę kradnącą z domu co się da (chciała zwrócić uwagę matki); Jurka krzywdzącego inne dzieci (umarł po wyjściu z aresztu, miał guz mózgu, którego nikt nie wykrył). Prawie siedemnaście lat pomagania. Pięć tysięcy imion i życiorysów. Można by upchnąć je wszystkie w szufladzie z napisem: „PATOLOGIA”. Ale przecież każdy jest inny.

<!** reklama>„Jak Pani słyszała, uciekłam z ośrodka. Była rada pedagogiczna i chyba nie utrzymam się tu. Ja nie umiem. Nie nadaje się. Mam same negatywne wpisy. 18 grudnia mamy wigilię i przedstawienie pt. „Jasełka”, ja występuję jako anioł. Wyobraża sobie pani mnie w roli anioła? Bo ja nie”.

Krzyś i Aldona z mamą i jej konkubentem mieszkali w piwnicy. Schowali się, bo do mieszkania przychodzili coraz bardziej wściekli dilerzy narkotyków. Konkubent brał towar i nie płacił. Mama chodziła codziennie na targowisko i żebrała. Tak wyglądała zupa: sok z kiszonej kapusty, marchewka i buraki. Wszystko surowe. W piwnicy nie było jak ugotować. Aldona miała szczęście. Trafiła do zagranicznej adopcji. Krzycha nikt nie chciał. Miał zaburzoną osobowości.Trafił do domu dziecka, potem do rodziny zastępczej (bezradnej babci), w końcu wylądował w poprawczaku.

<!** Image 3 align=right alt="Image 115878" sub="Rzeczywistość ośrodka to dla nich kosmos. Szkoła, obowiązki, zasady, ale też przywileje, prawdziwa przyjaźń i wyrozumiałość. Tutaj spotykają się z tym wszystkim po raz pierwszy w życiu">„Co u Pani ciekawego, bo u mnie nie najlepiej, a właściwie to coraz gorzej. Nachodzą mnie głupie pomysły, żeby uciec albo odebrać sobie życie i zawsze zrobię coś głupiego. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Jeżdżę już do psychiatry”.

Zaczynają się podobnie: „Na samym wstempie mego listu pozdrawiam Panią mile i serdecznie”. Pełne są błędów ortograficznych, ale za to nie brakuje im spontaniczności. „Nie mam co pisać, bo nic tu nie słychać. No to kończę i czekam na szybki odpis”. W wielu są rysunki. W każdym emocje: wdzięczność, bezradność, żal, tęsknota. I pytania, proste, naiwne, na które jednak trudno odpowiedzieć. Na niektórych jest charakterystyczna czerwona pieczątka: „CENZUROWANE”. Wtedy wiadomo, że oprócz pani Ewy i autora przeczytało go kilka innych osób. Wychowawca więzienny, oddziałowy, sędzia, prokurator. Listów są setki. Niektóre z wolności.

„Mam szczęśliwą, kochająca się rodzinę i prawdziwy dom. Mój mąż podtrzymuje mnie na duchu. Zawdzięczam mu wszystko, a szczególnie to, że żyję”.

Ewa: - Trzęsą się i nie są w stanie nic przełknąć. Nie jedzą, nie piją. Przywozi je w nocy straż miejska albo policja. Czasem trzymają w rączkach torebkę ciastek, kupionych przez policjanta. Przyjeżdżają do nas

zabrane z ulicy albo z knajpy,

bo mama poszła z jakimś wujkiem i o nich zapomniała. Są przerażone. To, co dla nas jest patologią, dla nich jest normą. Znają tylko świat swojego domu. Gdy trafiają do nas, pewnie chciałyby założyć czapkę niewidkę i zniknąć. W nocy krzyczą przez sen i moczą się. Uczymy je wszystkiego od początku. Dziwią się, że rano i wieczorem trzeba się umyć, że śpi się w pościeli, że należy posługiwać się sztućcami. Potem, po latach, wspominają, że pobyt w pogotowiu opiekuńczym był najlepszą rzeczą, jaka im się przytrafiła w życiu.

<!** Image 4 align=right alt="Image 115878" sub="Niewielu spędzi święta w rodzinnej atmosferze. Nawet jeśli trafią na kilka dni do domu, nie oznacza to, że będzie tam rodzinnie i bezpiecznie. Po latach wspominają, że najlepiej było im w pogotowiu z obcymi, którzy udawali ciocie i wujków / Fot. Piotr Schutta">„Piszę do Pani, bo znów potrzebuję dobrej rady. Mam problem z moim bratem. Jak Pani wie, zażywa narkotyki (czyli amfetaminę). Lekarze mówią, że zostało mu pół roku życia, a on nadal bierze. Ostatnio chciał skakać z wieżowca. Bardzo się boję, że stracę brata”.

Pracę wychowawcy rozpoczęła od etatu w internacie szkoły sportowej. Wspomina, że zetknęła się tam z ambitnymi dzieciakami, które wiedziały, jaki mają cel w życiu. Nie miała wówczas pojęcia, że są też inne dzieci. Owszem, czytała o nich czasem w gazetach. Ale kiedy trafiła do pogotowia opiekuńczego, jej świat wywrócił się do góry nogami. - Nie spodziewałam się, że dziecko może mieć w sobie tyle wrogości i że może być tak

udręczone przez dorosłych.

Czasem nie byłam w stanie wziąć ich cierpienia na swoje barki.

„Pani Ewo, po tym jak mnie mama zabrała z PO (pogotowie opiekuńcze - red.) nie potrwały nawet dwa tygodnie, gdy mnie wyrzuciła z domu. Zaczęłam pracować w agencji towarzyskiej. Później zaszłam w ciążę, wtedy mnie wymeldowała. Urodziłam syna, który po dwóch tygodniach zmarł. Nie przyjechała zobaczyć wnuka. Po śmierci synka wyjechałam”.

Ewa ścisza głos. Mówi, że wie jak się czuje ksiądz, któremu powierza się tajemnicę spowiedzi. Kobieta przymyka oczy i robi długie przerwy. - Te tajemnice ważyły tony. O pewnych sprawach wolałabym nie wiedzieć. Ale dzieciak przychodził i chciał zrzucić z siebie ciężar. Uderzył matkę, okradł rodzinę, upił się, popełnił rzeczy, których nie było w jego kryminalnym dossier - Ewa z ciężkim westchnieniem wypuszcza powietrze. Część tej wiedzy wyparła z pamięci.

„Jak sobie teraz tak leżę i myślę o rozmowach z Panią, to moje życie inaczej się zapowiadało. Wszystko przez narkotyki. Nie mówię, bo mogłem odmówić, ale nie odmówiłem i żeby mieć na ćpanie dopuszczałem się do takich kroków, aż zaszedłem tu gdzie siedzę. Pani dokładnie znała moją sytuację na starcie i zapowiadało się, że tak skończę. A Pani mi tyle razy tłumaczyła, że mam się zająć swoim życiem”.

Niektórzy piszą, że

życie jakoś im się układa.

Wojtek skończył w więzieniu szkołę średnią, jest przedstawicielem handlowym. Asia wyszła za mąż, urodziła dziecko. Ślub był udany, mimo że do kościoła zamiast rodziców przyszli wychowawcy. Ewelina skończyła studia. Jarek pracuje w ochronie. Wielu rozjechało się po Polsce i po Europie. Wielu ucieka przed przeszłością.

Ania w najmniej oczekiwanych momentach spotyka mężczyzn, z którymi zetknęła się w swoim dawnym życiu. Mężowi wyznała całą prawdę. To dla niej rozdział zamknięty. Roman wyszedł z więzienia, poznał dziewczynę, został tatą. Jego matka się zapiła. Dziś musi spłacać za nią dług mieszkaniowy. Facet, który był jego ojcem, od dawna nie żyje. Jarek chciałby dostać się do szkoły policyjnej, ale jest problem: kryminalny życiorys ojca recydywisty.

„Tak naprawdę to tylko Pani mnie rozumiała i wierzyła we mnie, za co Pani serdecznie dziękuję. Bo takich ludzi jak Pani, to naprawdę trzeba szukać ze świeczką w tym szarym świecie”.

Proszą, żeby do nich napisała albo odwiedziła. Listy od niej są często jedynymi, jakie otrzymują. Pieniędzy nigdy nie wysyłała. Za to odzież tak. Michałowi wysłała do więzienia majtki i skarpety. W areszcie śmiali się z niego, że nie ma nic. Zawsze dawał się wykorzystywać. Trafił za kratki, bo jako „słup” zaciągnął olbrzymi kredyt. Dali mu za to kilkaset złotych, tak że przez kilka dni nie musiał trzeźwieć. Napisał, że jak go w końcu wypuszczą, to zacznie normalnie żyć. - Nie sądzę, żeby mu się udało - Ewa nie lubi się okłamywać. Dzieciakom też zawsze mówiła prawdę. - One wiedziały, że mi na nich zależy. Dzięki nim mam dzisiaj poczucie sukcesu i spełnienia.

„Bubas kazał Pani przekazać, że nie wiedział, że w więzieniu jest tak ciężko. I mówi, że się cieszy, że natrafił na mnie, bo gdyby nie przyszedł do mnie pod celę, to by tu zginął”.

Gdy pojawił się w Internecie portal Nasza Klasa, skrzynka Ewy zapełniła się zaproszeniami od byłych wychowanków. - Niektórych nie przyjmuję. Odrzucam tych, którzy w dorosłym życiu odeszli od zasad, jakie im wpajałam.

Zawsze szokowało ją to, że skrzywdzone dzieci mają w sobie

tyle sprytu i przebiegłości.

Z czasem do wielu z nich udawało się dotrzeć. Ale nie do wszystkich. - Nie wiem, od czego to zależy. Są dzieci, które nigdy nie przyjmą żadnej pomocy. Nikogo nie słuchają, lekceważą wszystko od początku do końca.

„Miała Pani rację, że jak będę słuchał kolegów, to się sparzę nieraz. Za wszystko dziękuję. Nigdy Pani nie zapomnę”.

Andrzej miał szóstkę rodzeństwa. Czworo z nich trafiło do pogotowia po nieudanej próbie samobójczej - chcieli odciążyć ojca, który sobie nie radził. Dwoje z nich odebrało sobie życie jako osoby dorosłe. Najstarszy z rodzeństwa większość czasu spędza w więzieniach, jego dzieci też zaczynają wędrować po różnych wychowawczych placówkach. Andrzejowi się udało, skończył technikum, później poszedł na studia, dzisiaj jest nauczycielem.

PS. Imię głównej bohaterki i imiona dzieci zostały zmienione.

Opinia. Krzysztof Jankowski, dyrektor Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych w Bydgoszczy:

<!** Image 5 align=right alt="Image 115878" >- Opiekujemy się grupą 150 dzieci w trzech placówkach. Najmłodsze ma cztery miesiące, najstarszy wychowanek skończy za chwilę osiemnaście lat.

Mamy dwa domy dziecka - dla dzieci młodszych, starszych - i pogotowie opiekuńcze.

Nie zajmujemy się od jakiegoś czasu resocjalizacją, tylko sprawami interwencyjnymi i opiekuńczymi, takimi jak: zaniedbania, porzucenia, brak nadzoru rodziców.

Nie trafiają do nas już wychowankowie szczególnie zdemoralizowani. Problemów wychowawczych mamy może mniej niż kiedyś, ale za to przybywa spraw losowych, zwiazanych z biedą i porzuceniami.

Do tego zaczyna brakować kandydatów na rodziców zastępczych i miejsc w rodzinnych domach dziecka. Przybywa nam dzieci starszych. Ludzie nie są nimi zainteresowani. Boją się problemów.

Niestety, coraz więcej jest dzieci bardzo zaniedbanych. Powodem jest albo bieda, albo brak wykształconych uczuć. Najgorsze, że ten chłód uczuciowy jest dziedziczny. W naszych placówkach pojawiają się nasi byli wychowankowie i oddają nam swoje dzieci. Powtarzają to, co zrobili z nimi ich rodzice. Przyczyną tego stanu rzeczy jest przede wszystkim alkoholizm. Do tego dochodzi bezdomność i brak chęci zajmowania się dzieckiem. W kolejce czeka czterdzieścioro dzieci, które na razie przebywają w środowiskach, w których nie powinny być. Taka jest brutalna prawda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!