<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Czapy z głów, panie Kazimierzu. Za tamtą decyzję, żeby sobie przez czas jakiś odetchnąć. I dać odetchnąć fanom Kultu. Bo wtedy, parę lat temu, zrobiło się już zdecydowanie za gęsto i te ostatnie płyty jakoś nie chwytały. Długi post efekty przyniósł całkiem, całkiem - dawno nie czekano na żadną płytę tak jak na „Hurra!”. Tyle że teraz pewnie wiele osób zadaje sobie pytanie, jakie jest dzisiaj miejsce Kultu na polskiej scenie.
Bo przecież przez lata było to miejsce absolutnie wyjątkowe. Kult robił na naszej scenie alternatywnej za zespół najważniejszy i najbardziej niezależny, a Kazik Staszewski dochrapał się dziwacznego - jak na niegdysiejszego punkowca - statusu: stał się głównym guru i myślicielem polskiego rocka, sprzedającym swoje refleksje już nie tylko w piosenkach, ale i w felietonach. Guru, do którego maślili się wszyscy święci z branży, tej branży, którą zresztą Kazik miał za nic, nie przyjmując nawet wpychanych mu nagród.
<!** reklama>A trasy koncertowe? Na kilkugodzinnych koncertach zgodnie kicali fani z paru pokoleń, choć przecież znaczenie „Konsumenta” czy „Wódki” było już zupełnie inne niż kiedyś.
Ale ile można być żywą legendą? Zaczęła się bieganinia Kazika w różnych kierunkach i ciekaw jestem, jakie zmajstrowane w ostatniej dekadzie projekty uznałby, tak z ręką na sercu, za naprawdę udane.
Fani czekali jednak na nową płytę Kultu. No i teraz wrażenia są różne. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby „Hurra!” zebrało łomot od paru wybitnych znawców.
Bo mam wrażenie, że to płyta hermetyczna, przede wszystkim dla generacji dzisiejszych czterdziestolatków. Tej kazikowej generacji. Dla ludzi o w sumie dosyć podobnych rodowodach i doświadczeniach. Ludzi, którzy ocierali się o kontrkulturę lat 80., którzy dojrzewali razem dzikim kapitalizmem lat 90. i którzy dzisiaj zaczynają przechodzić do defensywy, bo nadchodzą kolejne pokolenia.
I co tu dużo gadać, dla tych fanów to płyta, która władowuje się do głowy na długo - sygnał, że Kult wrócił na szlak. Może nie po pierwszym przesłuchaniu i na pewno nie dzięki temu, że niosą ją hity, bo tych tu nie ma. To raczej kompletny obraz rozczarowania Polakami, pytań o religię, wściekłości na patologie.
Obraz pełen goryczy, związanej choćby ze społeczną amnezją. I z pobrzmiewającymi w tekstach obawami. O to, gdzie dzisiaj jest miejsce facetów, którzy są przecież jeszcze w pełni sił, ale którym już bliżej niż dalej. I którym wcale nie podoba się to, co widzą za oknem. Tyle że moc zmieniania świata już nie ta, co dawniej.
Jasne, nie ma tu takiej publicystycznej siły jak w Kazikowo-Kultowych tekstach o Łysym, który jedzie do Moskwy czy o 100 milionach Wałęsy. Nie ma też hymnu w rodzaju „Polski”. Ale kiedy tak słyszę narzekania różnych misiów, że kiedyś teksty były fajniejsze, to śmiech wielki mnie ogarnia. Bo jaki zespół rockowy dziś tak komentuje świat? Nawet jeśli to głos tylko jednej generacji.