Zobacz wideo: Grypa ptaków w gospodarstwie. Jakie niesie ze sobą ograniczenia?
Tak zwana piątka dla zwierząt miała być flagowym projektem który pokaże, że obecna władza z troską pochyla się nad losem czworonogów. Projekt zmian powitano w społeczeństwie z pewnym zaskoczeniem, ale i zadowoleniem. Oczywiście dalecy od entuzjazmu byli ci, którzy krwawy futerkowy biznes wspierają – dla nich zmiany oznaczałyby, że muszą zająć się działalnością być może mniej dochodową, ale z pewnością bardziej etyczną. Szybko okazało się, że nie każdy ma ochotę na taką zmianę. Do tego wmieszała się polityka. PSL "piątkę dla zwierząt" uznało za świetny pretekst do tego, by pokazać, że lepiej dba o rolników i programowo odrzucić wszystkie postulaty płynące z projektu. Przeciw byli też politycy Konfederacji dla których każdy progresywny pomysł jest lewackim zamachem na ład i ustalony porządek.
To Cię może też zainteresować
Tymczasem "piątka dla zwierząt" zakładała między innymi zakaz uboju rytualnego (z wyjątkiem tego prowadzonego dla lokalnych wspólnot wyznaniowych). To nie spodobało się z kolei producentom, którzy szlachtują zwierzęta i ich mięso eksportują (bo lokalne żydowskie i muzułmańskie wspólnoty w Polsce są niewielkie, podobnie jak popyt na mięso halal). "Piątka" miała też poprawić także los podwórkowych „Burków”, które całe życie spędzają na metrowym łańcuchu. Nic z tego.
Ostatecznie los ferm futerkowych może pogrzebać nie minister rolnictwa, który i tak specjalnie się do tego nie pali, ale koronwirus. Okazuje się bowiem, że – i o tym otwarcie mówi minister – fermy norek są zagrożeniem zdrowia. To oznacza, że ich likwidacja mogłaby nastąpić bardzo szybko, bez okresów przejściowych, a koniec krwawego biznesu przyszedłby nie ze strony ustawodawcy, tylko ze strony koronawirusa. Nic się nie zmieni tylko dla norek – tak czy inaczej, zostaną zabite.
