https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Policjantka w matni

Grażyna Ostropolska
Ewa ma za sobą trzydzieści lat policyjnej służby, a stażu małżeńskiego rok mniej. W pracy dawała sobie radę z największymi lumpami, w domu jest ofiarą przemocy. - Mąż znęca się nade mną psychicznie i fizycznie, a ja biernie się temu poddaję - wyznaje.

Ewa ma za sobą trzydzieści lat policyjnej służby, a stażu małżeńskiego rok mniej. W pracy dawała sobie radę z największymi lumpami, w domu jest ofiarą przemocy. - Mąż znęca się nade mną psychicznie i fizycznie, a ja biernie się temu poddaję - wyznaje.

<!** Image 2 align=right alt="Image 161475" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Nie wie, dlaczego tak się dzieje i skąd w niej taka niemoc. - Jestem jak bezbronne dziecko. Mąż od dwóch lat robi ze mną, co chce. Obraża, popycha, poniża, niszczy - skarży się. Przeszła załamanie nerwowe. Jest na zwolnieniu lekarskim. - Niech ktoś tej kobiecie pomoże, bo dojdzie do tragedii! - apeluje jej najbliższa koleżanka. Była już w prokuraturze, napisała do ministra sprawiedliwości, poświęca Ewie każdy wolny czas. Teraz też bierze urlop i wiezie nas do przyjaciółki.

Piękny dom na peryferiach miasta. Zadbany ogród, ekskluzywne wnętrza, a w nich zalękniona, zagubiona kobieta. Trudno uwierzyć, że to ceniona policjantka z wieloletnim stażem.

- Dwa lata temu moje życie legło w gruzach. Mąż stał się nagle innym człowiekiem, zgotował mi piekło - mówi Ewa. Teraz inaczej patrzy na kobiety skarżące się policjantom na domową przemoc. - Opowiadały o poniżaniu i biciu, a tydzień później wycofywały zawiadomienie o przestępstwie i wracały do kata - wspomina zawodowe sprawy. Dziś Ewa ma swoje

obdukcje lekarskie.

Jest ich sześć. Ostatnia zakończyła się aktem oskarżenia. - Mąż zepchnął mnie ze schodów, miałam krwiaka mózgu, stłuczony kręgosłup, nie mogłam chodzić - Ewa pokazuje szpitalny dokument. W tej sprawie zeznawała tak: - Stanęłam na półpiętrze, by przepuścić męża, który szedł za mną po schodach. Był wściekły, coś krzyczał. Popchnął mnie brzuchem i lewym barkiem tak, że spadłam ze schodów na hol. Widziałam, jak mąż schodzi, mija mnie, idzie do salonu, do kuchni, a w końcu podchodzi i próbuje mnie podnieść. Czuję straszny ból, nie mogę się ruszyć, proszę, by mnie nie dotykał. Mówię do niego: „Do czego się jeszcze posuniesz, lepiej weź nóż i mnie dobij”. Zaczynam się dusić, więc wzywa pogotowie...

<!** reklama>Mąż Ewy do winy się nie przyznaje. Twierdzi, że żona się poślizgnęła i sama spadła. Zeznaje: „To było około północy. Zamknęła drzwi od mojej sypialni, a ja tego nie lubię, więc je otworzyłem. Schodziłem na parter, do toalety. Ona szła przede mną. Zapytałem ją, ile jeszcze będę miał nieprzespanych nocy z racji jej nocnych porządków albo układania w szafach. Na półpiętrze żona się do mnie obróciła, coś odpowiedziała, cofnęła się, poślizgnęła i spadła. Próbowałem ją złapać, ale zjechała po stopniach na dół. Podejrzewam, że ten upadek ze schodów był jej potrzebny do sprawy rozwodowej.

Teraz mąż Ewy ma sprawę karną i zakaz zbliżania się do żony, a w sądzie trwa ich proces rozwodowy. Świadkami są przyjaciele i rodzina. Zeznają, jak wspaniała to była para. Spokojna, pracowita, poukładana. Tak było przez 27 lat.

- Aż do momentu, gdy w życiu mojego męża pojawiła się inna kobieta. Poznał ją w sanatorium - twierdzi Ewa. Ma na to dowody - SMS-y w komórce męża. - Były ich setki w miesiącu, a raz prawie dwa tysiące - pokazuje billingi. Czuła, że coś złego się dzieje. Mąż nie chciał, by odwiedziła go w sanatorium, a gdy wrócił, zabierał ze sobą telefon do garażu i łazienki. - Nigdy tego nie robiłam, ale wtedy zajrzałam do jego komórki i przeczytałam wiadomość od tej kobiety. Pisała: „Wróć do mnie” - wspomina Ewa. Potem słyszała ich telefoniczne rozmowy.

- Mówił do niej:

„Mój kwiatuszku, moje kochanie”.

Gdy pytałam, do kogo tak mówi, odpowiadał, że mam urojenia i powinnam się leczyć - dodaje Ewa. Wyjechała na urlop, chciała odpocząć. Powrót do domu zaczął się od awantury. - Usłyszałam, że mam sp.... z tego domu, bo po rozwodzie i tak tu nie będę mieszkać. Chciał, żebym wróciła do naszego starego mieszkania w bloku i jemu zostawiła dom. Odmówiłam. Zaczęło się dręczenie i szykany - twierdzi Ewa. Miała wrażenie, że mąż ją prowokuje. Robi wszystko, by wytrącić ją z równowagi. Kupiła dyktafon i zaczęła go nagrywać. - Postraszył mnie, że pójdzie do komendanta. Powie, że wykorzystuję policyjny sprzęt do prywatnych rozgrywek, a koledzy policjanci mi w tym pomagają. To była nieprawda, ale ja wiedziałam, do czego mąż jest zdolny. Byłam przerażona. Zwłaszcza, gdy mi powiedział: „Wyglądasz jak po narkotykach” i dziwnie się przy tym uśmiechał. Bałam się, że coś mi podrzuci. Straszył, że jak nie przestanę mu „bruździć”, to coś przeciwko mnie wykorzysta. Ubliżał mi słowami: „Ty szmato, mendo, policyjna suko” i natychmiast dodawał ironicznie: „Mój kwiatuszku moje kochanie”, wiedząc, że to mnie zaboli. Czułam się jak w matni - wspomina Ewa.

Tylko raz wezwała policję: - Mąż zabrał mi torebkę i wyjechał. Była w niej moja policyjna legitymacja, bałam się, że zginie - wspomina jedyną taką interwencję. Wcześniej, gdy mąż się nad nią znęcał, nie wzywała pomocy. Znosiła to biernie lub uciekała z domu. Dlaczego? - Bo sama jestem policjantką i wstydziłam się ujawnić, że nie radzę sobie z przemocą we własnym domu. Nie chciałam też, aby mi zarzucono, że wzywam policję po znajomości i zaliczam interwencje, żeby mieć podkładkę pod rozwód - wyjaśnia.

Obdukcje robiła za namową koleżanek i rodziny: - Widzieli moje siniaki, udzielali mi schronienia, gdy uciekałam od męża. Raz siłą zawieźli mnie do lekarza - wspomina. Od kwietnia do września 2009 roku pięć razy doświadczyła fizycznej przemocy.

Krwiaki, otarcia, zasinienia

- takie urazy potwierdzili biegli.

- Mąż szarpał mnie i popychał przy byle okazji. Raz mu przeszkadzało, że nie gaszę światła, innym razem za głośno grał telewizor. Któregoś dnia celowo przytrzasnął mi rękę drzwiami, innego - dał w twarz, bo zapaliłam przy nim papierosa - opowiada Ewa. Kolejne wspomnienie jest dla niej szczególnie bolesne. - Przenosiłam telewizor z sypialni do swojego pokoju, bo mąż oglądał telewizję w salonie. Wpadł w szał. Wyrwał mi telewizor, pchnął mnie na łóżko i przydusił odbiornikiem. Przerwał, gdy traciłam oddech.

Jak twierdzi Ewa, mąż dawał jej do zrozumienia, że wszystko jest jego: - Zakręcał mi wodę, gdy się kąpałam lub myłam włosy, zabraniał otwierać okna lub podkręcać ogrzewanie, bo to on płaci rachunki. Przyznaje, że poniekąd tak było. - Moja pensja szła na bieżące potrzeby, a mąż miał dobrze prosperującą firmę i duże pieniądze na koncie. Jak duże? Tego Ewa nie wie. Wszystko było na jego nazwisko lub firmę. - Także samochód, który mi zabrał za karę, gdy zajrzałam do jego komórki - wspomina. - Wtedy też wywiózł z domu wszystkie rachunki i dokumenty.

Z twierdzeniem, że dom jest męża, bo on go budował, Ewa nigdy się nie pogodzi: - To nasz wspólny majątek - mówi. - Zbudowaliśmy dom bez kredytów, bo mąż świetnie zarabiał, ale to ja prowadziłam gospodarstwo: gotowałam, sprzątałam, prałam, pielęgnowałam ogród - mówi. Był taki moment, kiedy chciała ze wszystkiego zrezygnować. Po upadku ze schodów przeżyła załamanie nerwowe. - Po wyjściu ze szpitala zamieszkałam z rodzicami, a potem aż do jesieni na ich działce. Bałam się wracać do męża - wspomina. Zima zmusiła ją do powrotu, a koleżanki przekonały, że o swoje trzeba walczyć. - Próbowałam wejść do domu, a wtedy mąż wezwał policję.

- Obawiałem się prowokacji. Miałem orzeczony

zakaz zbliżania się do żony.

Bałem się, że Ewa to wykorzysta i zostanę zatrzymany - tak wyjaśnia to Gustaw.

- Mąż dawał mi do zrozumienia, że on tam mieszka i to ja nie powinnam się do niego zbliżać. Tak interpretował ten prokuratorski zakaz - twierdzi Ewa. Udowodniła, że mąż się myli. - Musiał złożyć w prokuraturze oświadczenie, że opuści dom i do zakończenia procesu o znęcanie nie będzie się do mnie zbliżał - mówi.

Miał być spokój, a zaczęły się kolejne problemy i... strach. - Boję się, bo mąż podjeżdża pod dom parę razy dziennie. Marznę, bo firmie, która dostarcza olej opałowy do ogrzewania domu, zakazał dostaw. Twierdzi, że to z nim zawarto umowę i za wykonanie cudzych, czyli moich dyspozycji grozi firmie sądem.

Ewa grzeje się przy kominku, nie ma ciepłej wody. Boi się, że mróz zniszczy piec i instalacje. - Nie ma wsparcia dla ofiar przemocy i bata na oprawców! - mówi z pozycji ofiary i... policjantki.

Z drugiej strony

Mąż o żonie

- Żona cuda wymyśla i ma złych doradców - twierdzi mąż policjantki Gustaw. Ewie nie współczuje i wcale nie czuje się winny. - Proponowałem, by przeprowadziła się do mieszkania w bloku - na jego utrzymanie ją stać. Domu jej nie oddam, bo sam go budowałem. Mieliśmy wtedy małżeński kryzys. Mogłem się wtedy rozpić, wpaść w depresję, a ja kupiłem działkę i budowałem dom moich marzeń. Był na ukończeniu, gdy się z żoną pogodziliśmy. Nie zamierzam z niego zrezygnować. Spłacę żonę i tam zamieszkam - zapowiada Gustaw. Pod domem bywa codziennie, bo tu zarejestrowana jest jego firma i przychodzi poczta. O obdukcjach żony i prokuratorskich zarzutach mówi tak: - Żona cuda wymyśla i opowiada głupoty, by mnie ukarać za rzekomą zdradę. I na dodatek ma złych doradców. Gdyby ich nie słuchała, rozeszlibyśmy się w spokoju, a tak co chwila jestem wzywany do prokuratury i poznaję kolejne zarzuty. Ja też oskarżyłem żonę o znęcanie psychiczne. Postępowanie prokuratorskie w tej sprawie jeszcze się toczy. Ostatnio

Ewa wymyśliła, że mam jej płacić alimenty. Ona będzie mieszkała w domu, a ja ją będę utrzymywał. Sąd te żądania odrzucił.

- Mąż ukrywa prawdziwe dochody i w sądzie podaje, że zarabia 4 tys. zł miesięcznie - żali się Ewa.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski