Mam nieszczęście pamiętać czasy, w których dziennikarz był carem i podnóżkiem zarazem. Cenzura wprawdzie trzymała żurnalistów na krótkiej uździe, ale kiedy już udało się jakąś krytykę opublikować, to można było być pewnym zdecydowanej reakcji. A dziś? Pisz pan, panie, na Berdyczów. Ostatni raz na ów Berdyczów napisałem tydzień temu, wystukując krótką przyganę pod zdjęciem tajemniczych otworów w jezdni na Kujawskiej i Sierocej - bydgoskich ulicach i tak ciasnych, i tak (zwłaszcza Kujawska) zatłoczonych, a od dłuższego czasu, na domiar złego, z wyłączonymi z ruchu dwoma pasami jezdni. Jeżdżę Kujawską niemal codziennie, przy dziurach nie widuję śladu twórczej aktywności. Być może czegoś nie wiem, być może pod ulicą Szpicbródka robi podkop do banku w Śródmieściu albo ktoś stamtąd rozpoczął podróż do środka Ziemi. Bezspornym faktem jest natomiast to, że na powierzchni dziura od wielu tygodni wkurza ludzi. Krytyka była, zabrakło sekretarza partii, który walnąłby pięścią w stół i zawyrokował: dziurę natychmiast usunąć!
<!** Image 2 align=right alt="Image 138559" sub="Drogowcy wzięli się za naprawę stanu nawierzchni ulicy Leszczyńskiego. Podpowiadamy, że na Kujawskiej i Sierocej dziury w jezdni straszą od dawna / Fot. Radosław Sałaciński">Wspomniana Sieroca jest ulicą, której nazwa wyjątkowo ostatnio pasuje do całego Szwederowa - przynajmniej od strony komunikacji. Kiedy już ominiemy tajemniczą dziurę na Sierocej, prostą drogą docieramy do ulicy Ugory. I tę nazwę wymyślić kiedyś musiał ktoś o darze wróżbity. Od kilku dni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Ugory z ulicy podziurawionej zamieniły się w ulicę bez ulicy (szerzej napiszemy o tym w poniedziałek). Dla przyjezdnych nowe oblicze Ugorów jest niespodzianką, która zaskakuje niczym kościotrup w jarmarcznym Pałacu Strachów. Skręcając z szerokiej i wygodnej ulicy Solskiego, wpadamy nagle na plac budowy. Żaden znak o tym nie ostrzega, nie ma też żadnego sposobu, by bezpiecznie wydostać się z pułapki. Trzeba nią brnąć, klnąc, przez całą długość ulicy.
<!** reklama>Dobrze poinformowany, który jadąc w stronę Śródmieścia od Kapuścisk i Wyżyn, nie skręci w Kujawską, by nie wbić się w korek koło dziury Szpicbródki, i który nie skręci w Ugory, by nie dostać choroby Parkinsona na tarce, i tak wpadnie w tarapaty. Następne skrzyżowanie (z Bielicką) i kolejne (z Leszczyńskiego) wiodą wprost, choć też bez żadnego ostrzeżenia, na remontowe wertepy. O budowlanej zapaści na ulicy - w tym wypadku noszącej dumne, królewskie imię: Leszczyńskiego, pisaliśmy w „Expressie” już dwa razy. Niestety, też na Berdyczów. Kilkaset metrów jezdni, a właściwie połowy jezdni, naprawia się od miesięcy. Rankiem widuję tam dwóch, czasem trzech gości w odblaskowych kamizelkach. Czasem stoi koło nich ciężarówka. Z rzadka pojawia się więcej techniki. Końca robót nie widać. Ciekaw jestem, w jaki sposób opłaca się wykonawców tej ulicy. I komu się taka praca opłaca?
Tygodnik „Nie” puścił w Polskę katastroficzną informację o tym, że rozłożysty dach nad trybuną na stadionie Zawiszy może w każdej chwili runąć, grzebiąc kibiców. Aby strachy lepiej zadziałały, reportaż uzupełniono zestawieniem największych katastrof budowlanych na świecie, jak np. tragedia w Sheffield, gdzie podczas meczu zginęło 96 fanów Liverpoolu. Nam, na szczęście, to nie grozi - nie tylko dlatego, że FC Liverpool prędko chyba na Gdańskiej nie zagra. „Express” uspokoił bydgoszczan, iż tylko jedna z trzech ekspertyz mówiła o konieczności wyłączenia z eksploatacji trybuny pod dachem z powodu zagrożenia dla kibiców. Coś jednak na rzeczy było, skoro i pozostałe dwie ekspertyzy nakazywały wzmocnienie ażurowej konstrukcji. Wynika z tego jasno, że wcześniej ktoś robotę sknocił, zagrożenie powstało, lecz ludzi o tym nie informowano. Teraz, gdy wyszło to na jaw, zachowujący anonimowość członek Zarządu CWZS Zawisza opowiada dziennikarzom o czarnym PR i brutalnej walce o sportowe imprezy, które miały stać za publikacją w „Nie”. Może i tak. A może gadka o czarnym PR, gdy chodzi o gnący się dach, to właśnie czarny PR i manipulacja?