Pomysł, by to kierowcy autobusów sprawdzali bilety, zawsze utrącany był argumentem - że podróż takim autobusem będzie trwała dłużej.
<!** reklama>
Formalnie jednak nikt nie postarał się, by przeanalizować sytuację w bydgoskich autobusach. Bo nie wiemy, o ile dłużej taka podróż miałaby trwać. Czy pięć minut dłuższa jazda z Osowej Góry do centrum lub z Fordonu na Błonie warta jest zachodu? A może lepiej wyliczyć, jakie oszczędności daje taka propozycja? Nie trzeba korzystać z usług nielubianych (taki fach) „kanarów”, bo bez biletu nikt do autobusu nie wsiądzie. Skoro - jak mówią statystyki - nawet 10 procent pasażerów jeździ bez biletów, to można przypuszczać, że przynajmniej połowa z nich zacznie bilety kupować (wzrost wpływów o 5 procent wykorzystać można na nowy tabor), a kolejne 5 procent zrezygnuje z jazdy w ogóle (a więc będzie więcej miejsca dla pozostałych). Kolejny plus - możliwość podróżowania bez chamskiego, pijanego towarzystwa. Dla takiego komfortu jestem w stanie jechać dłużej (bo i tak stoję w korkach). Nie rozumiem, dlaczego w takich metropoliach jak Londyn można wchodzić przednimi drzwiami, a u nas nikt nie chce nawet spróbować. Mamy w końcu Bydgoską Kartę Miejską, większość pasażerów jeździ na bilety okresowe, wystarczy ustawić czytnik przy wejściu i kierowca od razu będzie wiedział, czy pasażer jest „doładowany”, czy nie. Podobny system funkcjonował na linii 301 i pasażerowie chętnie z niego korzystali. A tam jeszcze kierowca sprzedawał chętnym bilety...