Inowrocławianka twierdzi, że ubezpieczyciel od początku rzucał rodzinie kłody pod nogi tylko po to, żeby opóźnić wypłatę odszkodowania: - Jak brat płacił regularnie składki, to było wszystko w porządku, a gdy teraz krewnym należą się pieniądze z jego polisy, na każdym kroku robi się nam problemy. Czy to nie powinno być tak: przedstawiamy akt zgonu ubezpieczonego, nasze dane i dostajemy pieniądze?
Pismo za pismem
Pani Aldona opowiada, że jej brat był ubezpieczony na 10 tys. zł w Compensie. Uposażył dwie osoby - ją i ojca, po 5 tys. zł. Zmarł 23 lutego tego roku.
- Zadzwoniłam na infolinię firmy ubezpieczeniowej, gdzie poinformowano mnie, że wystarczy, jak złożę wniosek w imieniu jednego i drugiego uposażonego. Nie podano mi wtedy żadnych innych szczegółów. Przygotowałam wniosek, dołączyłam akt zgonu brata i... czekałam na pieniądze - wspomina siostra.
Mówi, że minęły dwa tygodnie, jak firma zaczęła robić problemy. W pierwszym piśmie zażądała karty zgonu sporządzonej przez lekarza rodzinnego, który był w domu pana Marka zaraz po jego śmierci.
Pani Aldona odpowiedziała na to pismo.
Po kolejnych dwóch tygodniach odebrała kolejne. Tym razem ubezpieczyciel potrzebował kserokopii wszystkich konsultacji lekarskich pana Marka z jego przychodni rodzinnej.
I to pismo nie pozostało bez odpowiedzi siostry zmarłego.
Minęły trzy następne tygodnie, gdy Compensa upomniała się o kartę przyjazdu karetki, która przyjechała do umierającego.
Czas płynął, a odszkodowania jak nie było, tak nie było.
Inowrocławianka straciła cierpliwość i wynajęła prawnika, oczywiście, nie za darmo!
- Przygotowywał odpowiedzi, bo mnie to w pewnym momencie, zwyczajnie, przerosło. Compensa czepiała się wszystkiego i tylko prawnik był w stanie dalej walczyć na słowa - uważa pani Aldona.
Mijały kolejne tygodnie... Następne pismo dosłownie zwaliło kobietę z nóg: - Miałam przedstawić dokumenty, w jakich poradniach leczył się brat!
Znów więc zadzwoniłam na infolinię mówiąc, że naprawdę nie wiem. Co mi powiedzieli? Że mam to załatwić z NFZ i już! Próbowałam kontaktować się z likwidatorką szkód, ale, gdy dzwoniłam nigdy jej nie było.
- Gdyby mnie było stać, to od razu poszłabym do sądu, ale trzeba mieć na początek 5 proc. wartości przedmiotu sporu. A u nas się nie przelewa. Zwykłe szaraki nie mają szans z wielkimi biznesami! - uważa pani Aldona.
"A ojciec złożył wniosek? Ręce mi opadły!"
W zeszłym tygodniu wreszcie doczekała się swoich 5 tys. zł. Jednak... ojciec nic nie dostał. Ponowny telefon na infolinię i odpowiedź: „A ojciec złożył wniosek?”
- Ręce mi opadły, przecież, gdy dzwoniłam pierwszy raz usłyszałam, że wystarczy jeden w imieniu dwóch uposażonych! A teraz chcą kolejny i dokumenty? Gdyby podczas pierwszej rozmowy pracownik Compensy powiedział mi konkretnie, co będzie potrzebne. Nie, po co? Lepiej co dwa, trzy tygodnie wysyłać kolejne pisma z coraz to nowymi wymaganiami. Dlatego uważam, że to celowe działanie, byle tylko wstrzymywać, ewentualnie znaleźć na siłę powód, żeby nie wypłacić odszkodowania. Nie mam siły na tę nierówną walkę, a swoją historią chcę ostrzec innych. Należy się naprawdę bardzo dobrze zastanowić, zanim podpiszemy umowę z firmą ubezpieczeniową - podsumowuje kobieta.
To jest wersja naszej Czytelniczki. Interweniowaliśmy w jej sprawie w Compensie - druga strona przedstawiła nam swoje argumenty. Zapytaliśmy też, jak podobne sprawy załatwia konkurencja, a o komentarz poprosiliśmy również Rzecznika Finansowego. Piszemy o tym na następnych stronach.
