Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Bóg wybacza, internet nigdy

Redakcja
Takie historie robią wrażenie. Wielki gwiazdor, wielka popularność, a tu nagle wielkie łup... I małe ludzkie dramaty.

Do tego dzisiaj dostajemy jeszcze zwykle na dokładkę internetowy hejt wszelkich frustratów, którzy nie darują nikomu, że kiedyś był większy od Polaka- zwyklaka.

W minionym tygodniu sporo się mówiło o wyznaniach Olafa Lubaszenki - o samotności, depresji, szydercach pastwiących się nad aktorem, który gdzieś nam zniknął, utył i przestał być kandydatem na czarusia miesiąca. Zabrakło mi jednak w tych wyznaniach jednej refleksji natury, że tak powiem, ogólnej. Bo nie czarujmy się - sporo tych karier kapitalizmu bardzo wczesnego w czasach mocniej ustabilizowanych wyglądałoby inaczej. A pewnie parę by się w ogóle nie zdarzyło. Tak jak wielu biznesmenom, którzy w tamtym czasie okupowali listy bogaczy i doradzali ludowi prostemu, jak żyć. A dzisiaj martwią się tylko o to, żeby świat o nich jak najszybciej zapomniał.

Wtedy zachłysnęliśmy się też kulturą masową w zachodnim stylu, przy której sami zaczęliśmy majstrować. Euforia trwała, nagle wyrosły nam nowe wszechpolskie gwiazdy. A potem zaczęliśmy się docierać. I nie wszyscy dostrzegli, że zmieniamy się jako odbiorcy, że zmieniają się standardy, że coraz mniej pasuje nam to, co bawiło nas jeszcze dekadę temu. Jak nie przymierzając te kolorowe dwurzędowe marynary, które kiedyś wydawały nam się takie światowe, a dziś budzą zażenowanie... Wystarczy spojrzeć na ekipę ważnych filmów początku III RP, czyli „Krolla” i podwójnych „Psów”, bo nie będę ułatwiał sobie zadania i wspominał jakichś „Młodych wilków”. Kondrat, Gajos czy Linda to od początku była inna liga. Ale już kariery Olafa Lubaszenki czy Cezarego Pazury są podobne. Nagła katapulta w popularność, status gwiazd w komediowych produkcyjniakach, średnie próby reżyserskie, w końcu rozejście się z publiką, która po prostu przestała tolerować obciach. Oglądałem ostatnio „Złoty środek” w reżyserii pana Olafa. Wymiękłem przy scenie, w której aktor Gonera spada z balkonu, nadziewa się na kaktus i piszczy wniebogłosy. Trudno mi wymyśleć, kogo to miało bawić.

Olaf Lubaszenko ma ciekawy dorobek, „Krótkiego filmu o miłości” i paru innych sukcesów nikt mu nie odbierze. Każdy przy zdrowych zmysłach będzie mu też współczuł zderzenia z kulturą online, która nie wybacza słabości. Ale pan Olaf chyba sam dobrze wie, że parę złych wyborów, to już zdecydowanie jego zasługa.CP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!