- Tyle lat tu mieszkam i nigdy nikt się nie utopił - mówi mieszkanka graniczącego z Jeziorem Wierzchucińskim Małym gospodarstwa. - Jest tu trochę działek, ludzie kąpią się przy takiej niby-plaży na półwyspie.
Dwaj Adamowie, dwunastolatek i dziewiętnastolatek, oraz o rok starszy Krystian byli sąsiadami
- mieszkali w popegeerowskim klocku w Wierzchucinku. Byli na jeziorze bardzo często. Na tę tragiczną wyprawę umawiali się od trzech dni. We wtorek wieczorem dziewczyna jednego z nich nie mogła się dodzwonić do chłopaka. Około godz. 15 nad jezioro przyjechały wozy straży pożarnej. Miejscowi myśleli, że gdzieś się pali. Pod wieczór z jeziora wyciągnięto martwego dwunastolatka.
[break]
Jezioro Wierzchucińskie to trudne miejsce do prowadzenia poszukiwań. Ma dwanaście metrów głębokości i jest zamulone. Na jeden brzeg pada słońce - drugi jest w cieniu. W promieniach słonecznych wzdłuż brzegu jest już dwumetrowej szerokości pas stopionego lodu. - Wchodzę dziś i od razu po kostki jestem w wodzie, po co oni wchodzili na lód… - mówi mieszkanka Wierzchucinka. Inni są pewni - utonęli, bo jeden chciał ratować drugiego.
- Weszli od zacienionej strony i chyba raz wracali na brzeg, żeby znieść połów - ocenia znajoma wędkarzy. - Musiało tak być, przecież policja znalazła ryby w wiadrach.
Nad brzegiem sąsiedzi, znajomi, ksiądz i psycholog z ośrodka pomocy społecznej… Wszyscy ich dobrze znali.
Strażacy muszą się zmieniać, żeby dojść na środek zamarzniętego jeziora - tam, gdzie na lodzie jeszcze widać dwa wiadra i plecaki wędkarzy. Dokładnie widać też, gdzie były przeręble - trzy. Kilkanaście metrów od siebie.
Wczoraj najpierw znaleziono czapkę. Przed godziną dwunastą strażacy natrafili na drugie ciało - 19-latka. Był niedaleko miejsca znalezienia młodszego kolegi.
- Wyciągnięto go z głębokości siedmiu metrów, trwają oględziny - mówi Przemysław Słomski z zespołu prasowego KWP w Bydgoszczy.