https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

O prawdę dziś trochę łatwiej

Jarosław Reszka
Rozmowa z KAZIMIERZEM KARABASZEM, bydgoszczaninem, profesorem PWSFTviT w Łodzi, jednym z najwybitniejszych polskich twórców filmów dokumentalnych.

Rozmowa z KAZIMIERZEM KARABASZEM, bydgoszczaninem, profesorem PWSFTviT w Łodzi, jednym z najwybitniejszych polskich twórców filmów dokumentalnych.

<!** Image 2 align=right alt="Image 76757" sub="Kazimierz Karabasz / Fot. Dariusz Bloch">Jako filmowiec ma Pan wyczulone oko na obraz, kadr. Czy kadry ze współczesnej Bydgoszczy podobają się rodowitemu bydgoszczaninowi, który to miasto opuścił ponad pół wieku temu?

Nie wszystko zdążę zauważyć podczas krótkich pobytów w Bydgoszczy, ale wiele rzeczy mi się podoba. Zwłaszcza ulica Długa i jej okolice, moim zdaniem, zostały odrestaurowane i częściowo na nowo ukształtowane z wyczuciem, smakiem.

A okolice opery?

Ten gmach stoi od tylu lat, że nie traktuję go już jako nowego elementu w pejzażu miasta. Ale muszę przyznać, że budynek opery w zakolu Brdy jest idealnie usytowany, to widać zwłaszcza na zdjęciach lotniczych, które niedawno miałem okazję obejrzeć. Tylko duży, ogrodzony metalowym płotem parking tuż obok psuje widok. Mam nadzieję, że jest tymczasowy.

Są plany budowy obok opery, na placu Teatralnym, centrum kongresowego, które miałoby być kolejną wizytówką miasta.

Dobry pomysł. Tak eksponowane miejsce zasługuje na efektowny projekt. Zieleń to by było za mało. Ważne, by centrum kongresowe nie okazało się tylko pomnikiem pychy architekta, lecz wpasowało się w oryginalne otoczenie. Ponadstuletnie kamienice przy ul. Focha czy Mostowej mają historyczną i estetyczną wartość, więc cokolwiek miałoby na placu Teatralnym powstać, ich sąsiedztwo powinno być wzięte pod uwagę.

Czy taką wartość ma, Pana zdaniem, także pomnik Walki i Męczeństwa na Starym Rynku? Od dłuższego czasu toczy się dyskusja nad jego lokalizacją. Pomnik, co prawda, zostanie na rynku, lecz ma być przesunięty bardziej na ubocze, w celu wyeksponowania ratusza i powiększenia wolnej przestrzeni na rynku.

Przesuwanie pomnika w kąt to, moim zdaniem, niedobra decyzja. Pomnik przypomina o tragicznym okresie w historii miasta. Nie powinno się go chować, by zrobić miejsce dla estrady czy kawiarnianych stolików. Życie towarzyskie, rozrywka mogą kwitnąć w różnych miejscach miasta, niekoniecznie kosztem monumentu, który przywołuje pamięć o rozstrzeliwanych patriotach. Podobnie nie należałoby ruszać pomnika prezydenta Barciszewskiego. To była szlachetna postać. Obecnie jego pomnik stoi w dobrym punkcie - blisko miejsca, w którym urzędował, w ładnym pejzażu. Leon Barciszewski zasłużył sobie na to, bez wątpliwości.

Po wojnie wyjechał Pan z Bydgoszczy, na wiele lat wiążąc swoje losy z łódzką szkołą filmową. Jest Pan jej profesorem, jednym z najbardziej znanych absolwentów. I poza Jerzym Hoffmanem, jedynym chyba bydgoszczaninem, który poważnie zasłużył się dla polskiego filmu. To mało, jak na ambicję prawie 400-tysięcznego miasta.

<!** reklama>Rzeczywiście, wśród kolegów, z którymi miałem kontakt na studiach, nie było żadnego bydgoszczanina. Później, kiedy zasiadałem w komisjach egzaminacyjnych, wśród kandydatów pojawiali się czasem ludzie stąd, ale, jeśli dobrze pamietam, większość z nich nie przeszła przez sito selekcji. Za to jako dokumentalista przez wiele lat współpracowałem z pochodzącym z Nakła Stanisławem Niedbalskim. Staszek jako operator kamery towarzyszył mi podczas realizacji wielu trudnych i ważnych filmów. Niestety, umarł niedawno, właśnie w Nakle...

Może brak filmowców z Bydgoszczy wpływa na to, że to miasto rzadko staje się tematem filmowych opowieści, nieczęsto pojawia się też jako element scenografii.

Przyczynę tego stanu rzeczy upatrywałbym w tym, że Bydgoszcz jako miasto nie ma wyraźnego oblicza. Nawet nasza starówka architektonicznie nie jest tak ciekawa jak starówki Krakowa, Zamościa czy Gdańska. Jeśli zaś chodzi o sentymentalne opowieści o mieście, to taki film powstał. Zrealizowała go moja koleżanka, Danusia Haladin. Dokument opowiada o Starym Rynku i jego mieszkańcach. To bardzo udana, ciepła i wzruszająca opowieść. Generalnie jednak, z powodu braku większego zainteresowania Bydgoszczą filmowców nie załamywałbym rąk. Najważniejsze, że miasto żyje, rozwija się, bydgoskie uczelnie są coraz bardziej znane w Polsce...

Od kilku lat mamy też „Camerę Obscura” - bydgoski festiwal filmów dokumentalnych i filmowych oraz telewizyjnych reportaży, na którym jednak filmy dokumentalne przegrywają z produkcjami telewizyjnymi, zwłaszcza reportażami śledczymi, kręconymi z wykorzystaniem ukrytej kamery. Znak czasu?

Myślę, że raczej kwestia selekcji zgłoszeń. Dokument w Polsce ma się całkiem nieźle. Pokazują to np. festiwale w Krakowie, częściowo także przeglądy w Kazimierzu, Poznaniu czy w wydaniu międzynarodowym - festiwal warszawski. Tam można zobaczyć wiele filmów, które nie mają nic wspólnego z efekciarstwem, popisami śledczymi, z pogonią za sensacją.

A dzisiejsi studenci szkoły filmowej garną się do dokumentu?

To jest pełnoprawny, traktowany bardzo poważnie element ich edukacji. Absolwent łódzkiej szkoły ma w swoim dorobku trzy etiudy fabularne i trzy dokumentalne, realizowane równolegle na kolejnych latach studiów. Kino oczywiście żyje dzięki fabule, filmy fabularne mają milionową widownię, ale na świecie nadal jest sporo ludzi zainteresowanych dokumentem. Dzięki nim festiwale w Lipsku czy Amsterdamie świetnie prosperują, co roku pojawia się tam wiele wybitnych pozycji. I sądzę, że w najbliższej przyszłości to się nie zmieni. Film dokumentalny nie wymaga ogromnego budżetu, dzięki postępowi technicznemu łatwiej teraz też o dotarcie do wielu tematów. Dzisiejszy sprzęt nie potrzebuje licznej ekipy technicznej, ustawienia oświetlenia, mikrofonów i innych czynności, które onieśmielały i rozpraszały bohaterów opowieści. Dzięki temu znacznie głębiej można pokazać dzisiaj w dokumencie filmowym psychologiczny portret człowieka, chociaż nadal jest to zadanie niełatwe.

Sposób ukazywania rzeczywistości, który obserwujemy w pańskich filmach, wymagał ogromnej cierpliwości. Towarzyszył Pan niektórym bohaterom z kamerą i mikrofonem przez wiele miesięcy, rejestrując drobne zdarzenia w ich życiu. Nie wiem, czy przedstawiciele dzisiejszego pokolenia dokumentalistów mają tyle cierpliwości.

To także przed laty było trudnym zadaniem, na które nie każdy gotów był się zdecydować: w roku kręcić jeden film, czasem tylko jego część. A po latach odszukać tego bohatera i sprawdzić, jak potoczyły się jego losy. W moim ostatnim filmie pokazuję na przykład blisko sześćdziesięcioletniego dziś Franciszka Wróbla, bohatera mojego filmu „Rok Franka W.” z 1967 roku. Wtedy był młodym junakiem w chorzowskim hufcu OHP, który przyjechał ze wsi, by wyuczyć się jakiegoś zawodu. I do dziś jest piekarzem. Fakt, stworzenie takiej opowieści wymaga cierpliwości. Ale też daje u celu ogromną satysfakcję...

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski