Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie tęskni za moździerzem

Maria Warda
Choć pochodzi z rodziny o tradycjach lekarskich, wybrała farmację. Do jej apteki przychodzi się jednak nie tylko po lekarstwa, ale także po to, by się wyżalić i poradzić w trudnych sprawach.

Choć pochodzi z rodziny o tradycjach lekarskich, wybrała farmację. Do jej apteki przychodzi się jednak nie tylko po lekarstwa, ale także po to, by się wyżalić i poradzić w trudnych sprawach.

<!** Image 2 align=none alt="Image 184578" sub="Fot. Maria Warda">Pani ojciec Jerzy Hillemann był znanym żnińskim lekarzem. Medycynę wybrał także Pani brat. Nie ciągnęło Pani do tego zawodu?

Na szczęście, nikt na mnie nie naciskał. Moim rodzicom zależało jedynie na tym, abym wybrała interesujący mnie kierunek studiów i kształciła się na Akademii Medycznej w Gdańsku, której absolwentem był mój tato. Studiowałam tam dwa lata. Później przeniosłam się na Akademię Medyczną do Poznania. Ojciec nie był zadowolony, ale babcia i mama poparły moją odważną decyzję.

Nie podobało się Pani w Gdańsku? Czy może miłość sprawiła, że postanowiła Pani zmienić uczelnię?

Nie. Mąż (wykładowca akademicki UTP w Bydgoszczy - przyp. red.) studiował w Bydgoszczy. Poznaliśmy się w Nowy Rok u znajomych. Opuściłam Gdańsk, ponieważ działo się tam coraz gorzej. Moje studia to początek lat 80., czyli czas „Solidarności”. Mieszkałam w akademiku na Dębinku. Było bardzo niebezpiecznie. Pamiętam jedno wielkie zastraszanie.

To ciekawe jak mało wiemy o tym okresie. Kto kogo zastraszał?

Trudno powiedzieć. Na studiach był tak zwany szef roku, nie wiem czy to od niego wychodziły decyzje. Bywało, że kazano nam siedzieć i nocować w aulach całymi dobami. Przychodziły polecenia, że mamy strajkować, a jak się nie podporządkujemy, to nie zaliczymy egzaminów. Mieliśmy tego dosyć. Ja dodatkowo miałam problem z dojazdami do domu. Kiedy przeniosłam się do Poznania, byłam szczęśliwa, gdyż studia przebiegały tu spokojnie, w zupełnie innej atmosferze.

Czy obecnie farmacja jest ciekawa. Apteki przypominają raczej hurtownie lub magazyny. Nie widzę tu moździerzy, menzurek. Nie czuję zapachu mikstur, z których przyrządza się leki. Gdzie się to podziało?

Farmacja jest fascynująca także w XXI wieku. Takie pomieszczenie gdzie jeszcze niedawno przyrządzało się leki i maści nazywało się recepturą. Dziś wiele z tych leków jest produkowanych przez przemysł farmaceutyczny. Nie tęsknię za tamtymi czasami, gdyż trzeba iść z postępem. Obecnie wszystkie leki dostajemy gotowe. Dzisiejszy farmaceuta pracujący w aptece nie potrzebuje receptury, ale nie mógłby obyć się bez komputera.

Komputer? Co elektronika może mieć wspólnego z lekami?

Mamy, między innymi, program za pomocą, którego wpisujemy wszystkie zrealizowane recepty. Jest tam podane nazwisko lekarza wypisującego leki, dane pacjenta jego PESEL, REGON przychodni, ubezpieczenie pacjenta. Ponadto przez komputer zamawiamy towar, sporządzamy właściwe raporty, w tym refundację do Narodowego Funduszu Zdrowia. Dzięki temu systemowi NFZ ma możliwość ingerencji w szeroko rozumianą gospodarkę lekami.

Czy to, że NFZ wie wszystko, łatwiej mu straszyć farmaceutów karami?

Straszą, bo od 1 stycznia 2012 r., zgodnie z ustawą przyjętą przez Sejm RP, jest nowa lista leków refundowanych. Są to nie tylko leki bezpłatne, ale także na tzw. ryczałt oraz z 30- lub 50-procentową odpłatnością. W przypadku błędnie wypisanej recepty, wszelkie konsekwencje z tego tytułu ma ponosić farmaceuta, a nie wypisujący ją. To wbrew logice. Istotną sprawą jest obecnie podpisywanie umów przez apteki z NFZ, zgodnie z którymi ceny leków refundowanych są jednakowe we wszystkich aptekach w całym kraju.

Przyłączyła się Pani do ogólnopolskiej akcji?

Protestujemy, bo nie możemy zgodzić się, aby z każdej strony straszono nas karami. Nie zamykamy się na cztery spusty, wydajemy leki ratujące życie, ale musimy zaznaczyć swoją opinię.

Czy nadąża Pani za pomysłami Ministerstwa Zdrowia?

Ciągle się dokształcam. To obowiązek farmaceutów. Jesteśmy objęci pięcioletnim okresem, podczas którego musimy uczestniczyć w określonej liczbie szkoleń. Rozlicza nas z tego Okręgowa Izba Aptekarska. <!** reklama>

Są pacjenci, którzy nie lubią chodzić do lekarza, wierzą, że panie z apteki im pomogą.

To prawda, przychodzą prosząc o różne mikstury. I czasami faktycznie obędzie się bez lekarza, szczególnie w różnych chorobach grypopodobnych. Zdarza się też, że ludzie przychodzą do nas wyżalić się. Bywamy jak konfesjonał i psycholog.

Teczka personalna

  • Anna Hillemann- -Bochat, mieszkanka Żnina: Mieszka w Żninie. Absolwentka Akademii Medycznej w Poznaniu. Właścicielka apteki „Pod Wierzbą”. Wolny czas lubi spędzać słuchając dobrej muzyki lub czytając ciekawą książkę. Jej dumą są mąż, wykładowca akademicki i córka Joanna, która także wybrała farmację i pracuje w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!