Sytuacja w Yacht Klubie Polski w Bydgoszczy jest przedziwna. Oto z jednej strony rodzice i część członków klubu domagają się wyjaśnień i większego wpływu na to, co się w organizacji dzieje. Z drugiej strony władze klubu zarzucają tej grupie warcholstwo i niestosowne zachowanie podczas zajęć klubowych.
Sam zarząd jednak nie zdaje sobie sprawy z tego, że na terenie, którym się opiekuje, doszło do próby gwałtu na wolontariuszce. Nie widzi też niczego niestosownego w tym, że część adeptów sztuki żeglarskiej, w tym niepełnosprawny chłopak, poświęciła wiele miesięcy, by udowodnić swoją przydatność, ciężko pracowała, a później powiedziano im - nie przyjmiemy was, bo... nie. Logicznie rzecz biorąc w takiej sytuacji zwykle zbiera się nadzwyczajne walne zebranie członków, by wybrać nowe władze. Dla dobra dzieci i młodzieży, jak i dla przyszłości tego zasłużonego klubu. Trwanie w tym impasie nie służy nikomu.
Najlepiej, gdyby miasto włączyło się w mediacje (przy okazji sprawdzając sposób i zasadność wydatkowania miejskich dotacji na ten klub). Skoro obecny Zarząd YKP działa - jak twierdzi - na rzecz i dla dobra żeglarstwa w Bydgoszczy, bez obaw powinien się poddać weryfikacji, jaką są wybory do władz stowarzyszenia. Jeśli zarząd ma poparcie członków, ci z pewnością wybiorą go na kolejną kadencję. Jeśli nie - niech odda żeglarską inicjatywę tym, którzy mają inną wizję rozwoju tej dyscypliny w naszym mieście. Jeśli nie podda się weryfikacji, będzie to oznaczało, że poniekąd przyznaje się do stawianych przez rodziców zarzutów.
